Mówi się, że krupnik jaki jest, każdy widzi. I nie bez racji, bo choć pierwotnie mówiono tak o koniu, który jednakowoż jest niepodważalny, o tyle w kwestii krupniku lepiej przed spożyciem spojrzeć w miskę. Można wszak dostać zupę na cielęcej kości albo słodkie pyszności o sporej procentowości. Mówią, że słowo krupnik pochodzi od litewskiego krupnikas, tyle że litewski napitek był bez korzonków. Kto wie, może i tak być, wszakże trudno wywieść tę nazwę od polskiej przedniej, ale nieoprocentowanej zupy!
Krupnik był w Polsce robiony odpokąd wynaleziono okowitę (że nikt za gorzałkę nie dostał Nobla w kategorii fizyki, chemii, a co więcej litratury, to dziw!). Jako że tytuł bloga jakoś tam mnie zmotywowuje, dzisiaj opowiem wam o tej drugiej, procentowej, przyjemniejszej w kontekście zawirowania we łbie i odkrywania pokładów nieodkrytych emocji wersji.
Najsamwprzód trzeba powiedzieć, że krupnik różni się od innych nalewek czasem przygotowania i leżakowania. O ile na taką ratafię od momentu rozpoczęcia produkcji do uzasadnionego skosztowania mija półtora roku, o tyle krupnik po jednej dobie nabiera pełni wartości smakowych. Taki przyjemniak.
W dawniejszej kuchni krupnik był słodszy. Jak pisze nieoceniony piewca kuchni podlaskiej, Andrzej Fiedoruk w Kuchni Podlaskiej w rozhoworach i recepturach opisanej, drzewiej (czyli dawniej — na wypadek gdyby Radziulis Czesław to czytał i nie zaczaił o co się rozbiega) miód dawano dopiero na karmel wykonany z cukru w ilości pół szklanki cukru na pół litra spirytusu. O mamo!
Dzisiaj karmelu nie dajemy, ale i według całkiem nowej Kuchni polskiej wychodzi nam coś niesamowicie pysznego, choć dalej słodkiego jak cukrownia w Łapach zanim ją dla kilku srebrników złe człowieki zlikwidowali. Pohybel na nich.
Dobra, to jedziemy, co nie? Bo ja tu plotę piąte przez dziesiąte, a spirytus wietrzeje.
Składniki:
▪ 1 litr spirytusu,
▪ 2 szklanki miodu gryczanego,
▪ 15 cm bieżących kory cynamonu,
▪ 12 goździków,
▪ 0,25 małej gałki munszkatołowej,
▪ 4 liście laurowe albo kilka ziaren,
▪ 1,5 laski wanilii,
▪ skórka ścięta z pomarańczy albo dwóch cytryn,
▪ sok z jednej cytryny.
Miód razem z wszystkimi przyprawami z wyjątkiem soku z cytryny i skórki podgrzewamy na małym gazie aż zacznie się pienić (można lekko zbrązowić i odparować, będzie wyrazistszy smak). Dolewamy pół litra wody i dalej nie gazując doprowadzamy miksturę do wrzenia. Teraz krótka, a szybka piłka: dorzucamy cytrusowe skórki i sok, wlewamy spirytus, prędko zakrywamy garnek pokrywką, opatulamy folią, pierzyną, i modlimy się żeby nam moc nie wywietrzała.
Oczywiście można dać sok z trzech cytryn, albo i z pięciu, wtenczas powstanie miodowa cytrynówka, ale my tu dzisiaj rozprawiamy o krupniku, do którego jedna cytryna wystarczy. Właściwie nie będzie jej czuć, ma złagodzić słodkość, ostrość, wyrazistość, lekką pieprzność miodu gryczanego.
Inne niż gryczany miody też się nadają do zrobienia krupniku. Tyle że z rzepakowym czy klonowym to będą ciepłe kluchy, spadziowy doda niepożądanego aromatu... Ja dzisiaj zrobiłem pół na pół z gryczanym i lipowym, który też jest wyrazisty, ale pozostawia maślany, ciepły posmak.
Po wystygnięciu zlewamy boski likier do butelek. Rzecz jasna można filtrować. Ja tego nie robię, bo tak jak w jabłku najzdrowsze jest to, co pod skórką, tak w krupniku to, co na dnie. Jak komu nie podobuje się letka mętność, niech idzie do gieesu na przeczyste wino marki Niespodzianka Irenki, co nie?
Jak kto się jednak naprze, to po kilku dniach, kiedy płyn się ustoi, ostrożnie, jak gdyby się dobierał do skrzynek z winem La Motique na zapleczu klubokawiarni, niech zleje ambrozję do innych butelek, a część z osadem przefiltruje przez gazę/gałganki/barchany po babuni/resztki flanelowych koszul, co kto ma. To, co przesiąknie, niech wleje do butelek albo pokosztuje, czy smaczne. Osad z gałganków warto wyssssać. Dla zdrowotności, ma się rozumieć.
Apropos zdrowotności, taki krupnik to on zdrowy jest niczym apteka doktora Walendziaka z naszego ośrodka zdrowia. Nie śmiejcie się, jak was kiedy złapie łupanie w kościach, gorączka i bóle mięśniowe, nie ma jak krupnik. Bierze się gorącą kąpiel, opatula się kołdrą, wypija duszkiem filiżankę podgrzanego krupniku i – zanim głowa sama opadnie – utula się w piernatach. Rano człowiek jak nowy. Tylko, rozumiecie, krupnik trzeba zrobić wcześniej, a nie kiedy czujecie chorobę. Po jednym dniu taki krupnik jest jak ambrozja, ale zaraz po przyrządzeniu wali spirtem jak kołowaty. Wiem, bo wczoraj próbowałem się leczyć takim świeżym, czort! A nu jego, tfu!
Krupniczek dodaję do akcji Zwiększamy odporność, gdyż ma on wielkie działanie terapeutyczne i ochraniające.
wtorek, 8 listopada 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Krupnik to jedna z niewielu potraw, których dotąd nie próbowałam gotować.
OdpowiedzUsuńDlaczego? Odpowiedź jest prosta - wiadomo, że to Mama robi najlepszy krupnik i żadne próby nie spowodują dorównania jej :)))
Zapraszam również do siebie!
Taki krupniczek w butelczynach rozumiem, że może spokojnie sobie postać i psuć się nie będzie czekając na (tfu tfu odpukać) grypsko? Miodem akacjowym i chabrowym dysponuję.
OdpowiedzUsuńDobrze by się mi skomponował z butelczynami co gruszkówkę zawierają.
Antoni, po takim krupniku żadna grypa niestraszna ! Zapisuję do zrobienia :)
OdpowiedzUsuńA ja naiwna myślałam, że będzie o czosnku :))
OdpowiedzUsuńA ja naiwnie myślałam, że o zupie z kaszą ;)
OdpowiedzUsuńAle i tak pisanie to jest boskie, Czyprakowe, mniam! Kto wie, czy nie równie dobre jak owa miodowa nalewka
Sweet Dreadi, nie żebym nie lubił zupy krupnikowej, ale chyba jednak wolę tę z wkładką procentową. Choć właściwie można krupnik pić i z miski. Jak się włoży listek laurowy albo kilka bubek ziela angielskiego, można mówić, że się je obiad :)
OdpowiedzUsuńStfur, krupnik ma długi czas leżakowania. Ja co prawda nigdy tego nie sprawdziłem, ale tak słyszałem od ludzi, co mają silniejszą silną wolę ;)
Grażka, bardzo słusznie! Nie ma jak naturalne metody zapobiegania chorobom! Wcale nie żartuję, nie raz krupnik podniósł mnie na nogi w sytuacji kiedy byłem pewien, że grypa murowana.
Ewo, czosnek też jest dobry, i też pysznościowy, ale najlepsza jest metoda łączenia różnych rodzajów kuracji!
O masz babo placek ze śliwkami, Haniu, zupa z kaszą na grypę? A, może i tak, ale tego dotąd nie próbowałem. Co do pisania, to chyba więcej jest takie sobie pisanie głupotek, nie? Ale dziękuję bardzo :)
Podoba mi się takie korzenne i miodne zwalczanie grypy, dlatego piszę pod tym wpisem:)
OdpowiedzUsuńJako, że jesteś obserwatorką/obserwatorem mojego bloga zapraszam (ośmielam się!) teraz także na stronę facebookową.
http://www.facebook.com/mowiaweki
Pozdrawiam serdecznie:)
Ja to bardziej obserwatorem niż obserwatorką, ale chętnie dołączam do Mówią Weki :)
OdpowiedzUsuń