sobota, 6 listopada 2010

Moczary (da capo al fine)

- Dyn dyn, dyny dyny - zaplumkał Radziulis Czesław przebierając paluchami po wymionach Ryżej Baciuka i próbując dociec, jak dostał się pod krowę. Wszystko przez moczary.

Byłby wstał, ale łeb ciężki, podnieść niełatwo. Trza mu było wspomagania. Namacał obiecujący kształt między krowiaczymi plackami na słomie. Gąsiorek.

- Śniadanie miszczów, cyników i abnegatów - powiedział kiedyś nąszalancko o maciaszczykowym wyrobie kościelny Koszelewski, tyle że akurat zaraz potem w niewyjaśnionych okolicznościach upadł, rozchlupując nalewkę na głogu.

Co tu gadać, toż wiadomo, że Radziulis nie miał w planach dojenia Ryżej Baciuka o skoroświcie, i to na waleta. Ot, normalnie, wyszedł na przednocku z chałupy, spotkał Baciuka, przyłożył jemu jak się należy z piąchaka, sprawdził, jak smakuje nieopodal gieesu wino „Amulet żonkosia”. Udałby się nawet na zasłużony odpoczynek - w końcu totka złożył - gdyby nie szemranie w turzycach.

Szemranie w turzycach zawsze niepokoi. Ten suchy szelest: jednostajny, ale złowieszczy. Jakby kto skrzypiał ostrzałką do noży za uchem. Jakby wzmocnione milionkrotnie szurnięcie sosnowej igiełki opadającej po koszuli, lot liścia, który tworzy turbulencje; miłośnie kląskające stąpanie łosia; gwizd sondy doodbytniczej, praca wyciągarki...

A nie, czekajcie, to nie to!

No więc Radziulis Czesław wszedł w turzyce i dostrzegł siedzącą przy szemrzącej w garczku politurze przygarbioną postać.

- Gdzie ja jestem? - wybałbotał. Po prawdzie, wolałby powiedzieć „a co nie polano?”, ponieważ nie zauważył stakanków, a w gardle dla niego zaschło. 

Szeptucha spojrzała na niego przeciągliwie, odgadując najszczersze myśli.

- Mo ciary, mo? - zaświergoliła bezzębnymi ustami, dorzucając szczyptę ziół do ognia. - I mo mieć!

Radziulis Czesław ponapawał się aromatem dymu. Zaraz lżej odetchnął, a nawet ustąpił pierwszeństwa skrzykłaczowi na kandyksie. Ułożył się na fiołkach, zagarnął nasię kobierzec konwalii dla ciepłoty, wtulił się w wielką malwę i policzył sople kardelomonii zwieszające mu się nad facjatą. Dyn dyn, dyny dyny!

- Dyn dyn, dyny dyny - zaplumkał Radziulis Czesław przebierając paluchami po wymionach Ryżej Baciuka i próbując dociec, jak dostał się pod krowę. Wszystko przez moczary.

7 komentarzy:

  1. Jacież! ale klimaty!
    P.S. Co to som: skrzydłacze na kandyksie, czy jakosik tak?

    OdpowiedzUsuń
  2. Mamamarzyniu, a tego to ja nie wiem, bo mnie tam nie było. Radziulis tak mówił, to on pewnie wie. Jutro po obrządku ja do niego podejdę i wypytam, co i jak.

    OdpowiedzUsuń
  3. A Radziulis to jest miszczem, cynikiem czy/i abnegatem?W starożytności nazywali takich filozofami i szacunek przynależny im oddawali, ech...A i oni pociągali to i owo z gąsiorka,znaczy się z amfory,ale to cienkie było i maciaszczykowej nalewce na pewno nie dorównywało.
    Cieszę się, że obcy jest mi dźwiek sondy tej, no, dowewnętrznej...

    OdpowiedzUsuń
  4. O najswietsza sliwowincjo, ten Radzilius to jest gosc :)) Ale zeby tak nalewka z glogu sie rozchlapala, co za niedopatrzenie!

    Ostatnio widzialm dziewiecsil, zgadnij o czym pomyslalm Tosku?

    I jeszcze tarzal sie w fiolkach, zazdroscic? tylko ze nie chcialabym sie obudzic tam gdzie On, szok :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. To nie słowotwórstwo, Grażynko, to fauna i flora koszelewskiej bagiennej równiny ;)

    I mnie szczęściem ten dźwięk obcy, Aeshno, ale widać Radziulisowi nie, kiedy on tak dla mnie przepowiadał :) Nu, on filozofem być może, gdyż czasem zapytowuje sam siebie: "pić, albo nie pić, oto jest pytanie". Znakiem tego, u niego jakieś procesy myślowe zachodzą. Po prawdzie, odpowiedź ma zawsze taką samą, ale nie pamiętam, jaką :D

    Buruu, kościelny Koszelewski zwyczajnie nieostrożnością wykazał się, ot co. Bywa, czort. Hehe, jak dziewięćsił, to musiała to być moja sąsiadka, Pałąk Halina. A jak wygląda dziewięćsił?

    OdpowiedzUsuń
  6. A myslisz Tosku ze ja wiem? :D
    Taki oset, tyle ze plaski i duzy :-)

    OdpowiedzUsuń