piątek, 14 stycznia 2011

W Chruścielu swojaki są. Cała kupa















Wioska Chruściel na pograniczu polsko-białoruskim. Szutrówka ledwo doprowadzona, pekaesy chodzą raz czy dwa dziennie, partyjniaki nawiedzają. Świat zapomniał, ale chuj ze światem. Z pomocą bimberku każda przeszkoda maleje do puchatej kaczuchy, czy nie tak, co? Tego, ten, czy ten klimat komuś coś przypomina?

Ucieszyłem się, że nie tylko ja propagatoruję tę naszą urokliwą podlaskość. Po prawdzie, kiedy spojrzeć chromatologicznie, to Dzwonka Chruszczuk pierwszy był, gdyż ponieważ od siedymnastuch laty swoje powiastki opubliczniał w kultowych już starych „Kartkach”. Zawsze lubiłem poczytać „Chatę Polską” Zygfryda Nożyca, w której pomieszczane były powiastki Chruszczuka. Ech, kilka dni temu pożegnaliśmy z uczuciem niezapełnialnej pustki jednego z Zygfrydów (bo ich dwóch było, braci syjamicznych). Jaki to pałer był, to wam mówię! Ja ciuteczkę tam byłem przy tym. Trochę podsłuchałem, a co wypiłem słuchając światowych gadek, to moje.

Ale nie o tym ja. Pokazała się mianowicie, i o tym ja bym pogadał, książeczka z powiastkami Dzwonka Chruszczuka. „Opowieści z Chruściela” nazywa się to. Na tę okoliczność chłop przyjął pseudonima Dariusz Kiełczewski. Pseudonim dobry jak każden inny, choć Szuwaśko się śmiał, że za prawdziwy zanadto. Ale sołtys nasz po stakanie zawsze krytyczny. Chyba że kolejny gąsiorek w zanadrzu.

Tego, co ja tam miałem. A, mam to! Strasznie się ucieszyłem, że chruścielskie powiastki ukazały się książkowym drukiem. Miałem iść na wernisaż, co w białostockiej klubokawiarni „Akcent” odprawował się w grudniu, ale za ochrę chłop z zapłatą spóźnił się i na bilet nie miałem. Dobrą kawę tam dają, czort. Poszedłem dopiero dziś, odżałowując 6,80 na pekaes, gdyż prokurator mendził, że mam przyjechać i za leciusieńkie placnięcie Baciuka szpadlem zeznawać. Oprzytomniła mnie też informacja w „Kurierze Porannym”, który do nas tutaj dochodzi czasem jak chłop wełnę do gręplowania przyjeżdża odebrać, że „Opowieści z Chruściela” nominowali do nagrody Kazaneckiego. Nikomu nic to nie mówi poza podlasiakami. To jest taka podlaska „Nike”.

Ech, pięknie w tym Chruścielu. Swojaki są, szutrówkę i bimber mają, czego chcieć więcej?! Walerkowa Lodzia, Śmigle, Szurmiejko Józef, legendy, zabobony (ale swojskie). Posłuchajcie:

Wyszedł Śmigiel przed ganek, charknął, pierdnął i koło domu kowala siwy dym zobaczył. Do domu szybko wrócił, szykuj stara żarcie goście jadą, powiedział, a sam z bańką do stodoły pobiegł świeżutkiego bimberku zaczerpnąć. Nie mylił się nigdy Śmigiel, kiedy dym ten widział, odkąd tylko do Chruściela żwirówkę doprowadzili. Wszyscy w Chruścielu z tej żwirówki cieszyli się. Praktyczna to rzecz. Nie to, co piach. W roztopy kałuże niewielkie. Łatwo przejechać. Autem przejechać, bo fura to i przez najgorszą wodę pojedzie. Ale autobus to już żwirówki wymaga przecież. Gorszej drogi nie pokona. To i szansa, że autobus przez Chruściel jeździł będzie, się pojawiła.

Nu, i jak? Ja to jakbym, nie przymierzając, w Koszelewie byłem. Ale nie szukajcie tej książki po świecie, gdyż nie wiedzieć czemu, ten zbiorek można kupić jedynie w białostockim „Akcencie”. Fakt, przejechać się warto choćby dla skosztowania kawy i obejrzenia rynku w Białymstoku, który wypiękniał jak papiloty Haliny Modrzejewskiej kiedy ją hrabia Eutanazy zoczył, a poza tym w Esperanto Cafe w budynku Ratusza dają prawdziwną buzę z chałwą i żydowskie bialys. 15 złotych nie majątek, a ubawu i doznań — po pachi. Nie mówię o papilotach, tylko o książce. Ja tam mogę zamówienie złożyć i powysyłać gdyby kto lubiał poczytać swojską gadkę. Ochotnicy na emalię piszą niech.

Koncząc, powiem tak: rajcuję się kiedy komuś się chce wypisywać głupotki. Bo wiecie, w „Opowieściach z Chruściela” prawdy nima ani ani, sama fantazja tam jest. No, ale wy, kosmorodki szmaragdne, o tym wiedzieliście od samego początku, co nie? Wstawajcie prędko i gimnastykujcie się. Chruściel czeka!


EDIT: Rozmowa z Dariuszem Kiełczewskim jest tu.

5 komentarzy:

  1. Moze i oni rodaki, ale Twoja ksiazke bym wolala :-*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezus mój Jezus, że tyż nima pykaesu, co by lecioł do Koszelewa...
    Ja bez taksówki (tzn. auta osobowego, taksówka to taryfa - przyp. M.M.) i kto mnie furmankom zawiezie do lubego Jantosia, coby mu podziękować z flaszeczkom za bloga?!

    OdpowiedzUsuń
  3. A poczekaj Tosku, poczekaj - do Koszelewa to jednak asfalt jest, co nie? Traci troche cytat Koszelewem, ale ja przy Koszelewie wlasnie zostane :D

    OdpowiedzUsuń
  4. No żesz… że ja dopiero teraz tu trafiam.. a to za sprawą śledzia świeżego na Placu Imbramowskim nabytego (to myślę, dawaj, zapytam co też ludzie dobrego robią z niego) a tu krajan mój…!!! toż te słowa to miód na serce moje i muzyka dla uszu… bo ja piszę z krainy smoka wawelskiego, gdzie osiadłam już czas temu, i jak tak czytam i czytam (robota leży, dobrze że pies przyszedł i poszarpał za spodnie że to już) to myślę sobie że nie ma to jak między swojakami ! Pozdrówka! Bibi

    OdpowiedzUsuń
  5. Olusz, no ale kiedy mojej nima! ;)

    Jak z flaszeczkom, to ja idę odśnieżać traktorek, Mamamarzyniu! :D

    Buruu, asfalt jest do Gliniewic u nas fachowa szutrówka znachodzi się. Co trąci czym to nie wiadomo, bo opowieści chruścielskie powstały dawno temu ;) Tak sobie myślę, że może i jakoś mnie natchnęły, bo choć czytałem je lata całe wstecz i dawno o nich zapomniałem, bo i kontynuacji nie było, to może coś z tyłu łepetyny zostało...

    Powitać swojaczkę! Góra góry nie znajdzie, a swojak swojaka zawsze! Pozdrawiam krajankę w obczyźnianym, ale przecież też naszym kochanym i pięknym Krakowie.

    OdpowiedzUsuń