Choć za oknem szaro, buro,
błyszczy świat dżdżu politurą,
ja się smieję, bowiem to wiem,
że se jutro bigos zrobię.
Idź ode mnie precz, jesieni!
Póki lica nie odmienisz
- na nic płacze, na nic żale,
ja spokojnie w piecu palę.
Potem obtkam mchem okienka.
Niech przymrozek z nerwów pęka!
Siądę jak ten pan przy stole
i bigosu gar... spożyję.
Oj, ja tez na jesienne smutki gotuję bigos :)
OdpowiedzUsuńA z tym ostatnim rymem chyba coś nie tak ?
Bo ja się na blogu nie rugam :)
OdpowiedzUsuńznaczy dopiero za 3 dni wyżerka.
OdpowiedzUsuńO, i to jest prawdziwa poezja!
OdpowiedzUsuń:))) Serdeczności Kumie :)
No cudo, miód, malina! Antoni, jakiś literacki Jobel Ci się należy!!!
OdpowiedzUsuńA swoją drogą to i ja gar bigosu bym ... spożył...
Trzym się ciepło!
Studio, no, coś tak jakby. To znaczy byłyby trzy dni gdyby to nie była poetyczna konfabulacja :)
OdpowiedzUsuńKumo Moniko, a dziękuję, dziękuję! Myślę, że może trafię do antologii "Poezja wieśniacka i buraczana" :)
Gutku, to ja mam pomysła. Może narobim tego bigosu, zakupim gąsiorek u Maciaszczyka, też nie za mały, i przy piecu damy radę zimie? Oj, jak taka myśl mnie rozmarza!
kto by w taką pogodę (psia mać!) garu bigosu nie spożył, Tośku... tak mnie się jakoś lirycznie zrobiło, że sobie chyba słoniny wędzonej bez wyrzutów sumienia podgryzę...
OdpowiedzUsuńSłonina dobra rzecz, Olu. Tylko nie zapomnij popić czym mocnym. Alkohol rozpuszcza tłuszcz :)
OdpowiedzUsuńpoproszę o gar bigosu w Twoim zacnym wydaniu.
OdpowiedzUsuńpozdro