piątek, 7 sierpnia 2015

O dżogingowaniu, kalisonach i gumiakach sportowych

Kontynuując onegdejszą relację, aby obświadomić was, że u nas w Koszelewie wszystko na swoich dobrych torach jest, a tylko ja obowiązków kronikarskich zaniedbałem, opowiem ja dla was, jak u nas życie toczy się. To będzie szło tak, tylko się skupcie, moje świdrygałki podniebne.

Tak po prawdzie, to ja nie tylko guzików nie obrębiam, ale taki więcej energiczny zrobiłem się. Zacząłem nawet dżogingiować się, wzorowawszy się na letnikach, co to jak tylko na wywczas przyjadą, okularki prostokątne dla fasonu zakładają, gietry i frotowe opaski na czoło nakładają, a także fikuśne spodenki z krokodylem, i popindalają jak kurki u Pałąków na gumnie. No więc ja też światowy jestem. Płuca się wypluwa, wraca do chałupy na czworaka, no i fajnie, tylko Bura Baciuka spokoju nie daje – z łańcucha urywa się i życiowe rekordy bić mnie pomaga. Schytrzyłem się jednakowoż i w kalisony dżogingowe wkładam pokrywki od garków dla ochrony neuralgicznych części fizjognomii, a w nagawki utykam stare gazety i drewka na rozpałkę. Teraz Bura może mi naskoczyć, co zresztą ze skwapliwością czyni.

Kalisony dżogingowe sołtys mnie podarował. Fajne, barchanowe, od Sowietów szmuglowane w stanie wojennym. Na niego za małe, a na mnie, po związaniu pod pachami sznurkiem do snopowiązałki, jak ulał, już i koszuliny po dziadźku nie potrzeba. Tylko ramiona gołe, to je łopianem przykrywam aby od słońca nie zjarać się. Pałąkowa mówi, że ślicznie mięsień czworogłowy dla mnie uwidacznia się w tych kalisonach, ale co ona ma na myśli, to nie wiem. Raczej nie o bandziuk jej idzie, bo on jednorodny i ślicznie zaokrąglony jest, a nie w czteruch częściach. Może dla niej rozchodzi się, że ja piersióweczki litrowe z samogonem za ten sznurek pod brodą zatykam aby nie odwadniać się zanadto, i one tak jej uwagę przykuwają? Ooo, Pałąkowa cwana gapa jest; niby alkoholizować się nie alkoholizuje i staremu swojemu nie daje, ale jak co do czego przyjdzie, zanim się człowiek obejrzy, pół gąsiorka wytrąbione!

Ślizgi w nich materiał, w kalisonach znaczy się, bez co, jak mnie Szuwaśko obświadomił, odpływowy kształt mają i oporu dla powietrza nie stawiają. „Prafiessjanalnaja sportiwnaja alimpijskaja adzieżda 1980” na metce stoi jak wół. Co się tłumaczy, jakby kto po rusku nie dawał rady, że to barchany najwyższej klasy światowej są. 

Ale kalisony kalisonami, gorzej z obuwiem. Czort podkusił, że do rekreacji kupiłem najnowszy model gumofilców, wersja sportowa, Young Fircyk z wyłogami Pro. Znaczy że kupiłem, to nawet dobrze, ale że jak zawsze o trzy numery za duże, to już nie bardzawo. Normalnie za duże się kupuje, bo to drugie onuce zimą się nawinie, gazetą wypcha aby nie gwiździło, albo i gąsiorek nie za wielki za cholewkę się zatknie; tyle że do dżogingowania to niezanadto końfortowe jest. Ciężko biega się, gdyż zlatają. 

Próbowałem kroku łyżwowego, takiego, rozumiecie, bez odrywania nóg od podłoża, ale nasza szutrówka kurzy niemiłosiernie i sąsiedzi wyrzekali, a poza tym trzeba więcej ręcami machać, a wtedy łopian spada. Jednakowoż nie od parady ja tytuł Najtęższego Łba powiatu gliniewickiego zdobyłem podczas Dorocznych Zawodów Trąbienia Barbeluchy Duszkiem dwa lata temu nazad, co to ja po nich trzy dni tyłem naprzód przemieszczałem się, żebym nie sprostał wyzwaniu! Poutykałem w cholewkach drewka smolne, co je miałem na podpałkę, dobawiłem trochę silikonu, i już nie zlatają. Nie zlatają tak bardzo, że musiałem podstawić za łóżkiem zydelek i na nim opieram nogi jak się kładnę spać, aby kapy z leleniami na leleniowisku nie kalać. Nawet wygodne to, bo jak zrania się do obrządku idzie, to buty już odziane. Tylko swędzi jak czort odkąd nie pocelowałem, nawóz kurzęcy ślauchem rozpryskując na pólku. No i wania nie za ładnie, nie wspomniawszy, że do kościoła brzydziej ubrany chodzę. Kościołowe gumiaki, te zielone w różowne żabki, za którymi tak przepada Bimbadło Ludmiła, nie dają się nałożyć na wierzch, więc chodzę w tych sportowych.

W sumie, letnicze dżogingowanie wychodzi na dobre, bo jak sołtys zoczył, że one tak napaździerzają po naszej szutrówce, to znalazł dla nich zajęcie. Prędziutko uchwalił sołecką uchwałę, że nie można biegać w te i nazad bezproduktywnie, znakiem mówiąc, że jak który chce ponaginać jakby jego sraczka pod Pajacem Kultury dopadła, to niechaj sobie biega, ale niechajże przebiegów pustych nie robi. No to one teraz naginają z pustymi plecakami do Maciaszczyka, a potem, już z obciążeniem gąsiorkowanym, jakby na Czomolumgmę wdrapywali się, do sołtysa. Jeden letnik podobnież we w Strit Łorsoł Maraton pobiegł potem i nawet prawie dobiegł, tyle że pięć kilometrów przed metą zabrakło mu tego gąsiorka na grzbiecie i czuł się nieswojo. Zboczył na Powiśle po towar i słuch o nim zaginął.

Nie powiem, sołtys ich rozlicza, więc opóźnień nie ma i nie ma, że który poleci na Trupi Wygon czy na Słodkie Błota, że potem tylko te okularki walają się na skraju bagna. Szuwaśko im trasę wytycza metodą giepeesową. Kiedyś, jak one biegały samopas, to można było poznać, gdzie bagno zaczyna się, bo te okularki letkie, plajstikowe, bagno nie wchłonie.

Powiem ja dla was na zwanym marginesie, że tych letniczych okularków z rowu na skraju Trupiego Wygonu i dalej przez Czarci Ols po Ruską Topiel, to nawet Kubelik Włodzimierz nie bierze, choć porcelanowymi łabądkami handluje, a ponadto liderem diskopolowej kapeli jest, która zdobyła laur „Najbadziewniejszy Zespół Wszechczasów” w plebiscycie Gliniewickich Nowości, i z niejednego bagna on swoją sławę i bogactwo, że tak powiem, czerpie. Nie sprzedają się, i nie dlatego, że waniają. U nas ludzie nie obświadomione, nie idą z duchem czasu – przez okularki ma być widać, a gumofilce mają nie przeciekać.

To teraz rozumiecie, jak mniemam, że kiedy ja zobaczyłem tych, co dla zdrowia popindalają w te i nazad i orenżadę dla sołtysa donaszają, to zapał u mnie wzrósł. Bo one po dwóch tygodniach noszenia w plecaku czterdziestolitrowych gąsiorków takich mułów nabywały, że aż miło było popatrzeć, jak się przy wyjeździe czołgały do swoich samochodów. Chciałem i ja, tyle że bez czołgania do samochodu, gdyż zaposiadywam jedynie traktorek, a i to niezbyt sprawny.

No i dobra. Wójt zadowolniony, bo letników przybywa; sołtys zadowolniony, bo sam po gąsiorki chadzać nie musi, a i ksiądz proboszcz cieszy się, że się kultura fizyczna w parafii rozszerza. Dobrze, że nie wie on, że zawsze na koniec treningu nie omieszkam zajrzeć do Maciaszczyka, czy nie ma jakiego napoju izotonicznego celem uzupełnienia mojego mięśnia czworogłowego. Zazwyczaj ma.

O, i tak to jest. Nihil, że tak powiem, nowi. To tego, pójdę ja chyba, obstukam gumiaki, aby do alkierza błota nie nanieść. Jutro opowiem wam, jak z litra wody i pierza z poduchy zrobić trzy litry przedniej barbeluchy. Do uwidzenia się z nimi aczkolwiek.

PS. Macie jakiś rozpuszczalnik do silikonu?

4 komentarze:

  1. Jantoś, nima rady: trza walonki na noc zdymać, to pianty świędzieć nie bedo. Już to dziadek Bartoszko zrozumieli :-) No chyba, że wróżyć bedziesz!
    Ubawiłam się setnie, tak się cieszę, że jesteś :-)
    Ja twardo się trzymam bez fejsa, więc miło, że tutaj mogę do ciebie rozmawiać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że dziadźko Bartoszko mądry człek jest, wszystkie wiedzą i nawet wójt z Gliniewic odstąpił od ukarania jego jak dziadźko wywiesił transparenta "Legia wuje, jedzcie kalarepę" na meczu Gliniewiczanki Gliniewice z Azotami Polbrukiem Mleczarnią Zakoślanki Małe.

      Jak się ubawiłaś, to poczekaj, mam w zanadrzu chyba całkiem niekiepskie kawałki. Tylko zdjęć nie mam do przepisów. Masz jakieś i pożyczysz? ;)

      Usuń
  2. w gumiakach trzeba zrobić dwie dziury - od palcy i od pięty. Wtedy przewiew zapach zwalczy, a jakby deszcz się zdarzył, czy na bagna iść potrzeba po te okularki zapasowe, to własnie po to dziury w gumiakach są dwie, że woda wpływa i wypływa, co i higieniczne jest i ekologiczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izunia, dziękuję za pomysł na kolejną opowiastkę! A rozpuszczalnika do silikonu nie masz?

      Usuń