poniedziałek, 12 lipca 2010

Moje nie za wielkie greckie robaki

















Może nie zdegustowany, ale jednakowoż wszelako nieeuforyczny wobec płazich nóg, następnego dnia dla odreagowania i zresetowania smaku zrobiłem krewetki. Też niewyjściowe (gadajcie co chcecie, ale za ładnie to one nie wyglądają, doić się ich nie da, a na skupie trzody w Gliniewicach można dostać po ryju za podrzucanie świństwa do paszy dla żywiny), ale jakieś takie smaczne. 

Zazwyczaj robię je najprościej, po chińsku bez nic. Znaczy się takie do pogryzania jak ciasteczka z niespodziewajką ze samym sosem sojowym, imbirem, czosnkiem, cytryną i kolendrą oraz szczypiorem i ogóraskiem rzuconymi od niechcenia po misze, na co szczególnie wrażliwa bywa Grzybieńczyk Bronisława (ona lubi te władcze ruchy). Pamiętacie ją może, to ona za Gierka zapodawała w klubokawiarni desery Elmir z prawdziwą czekoladą. To znaczy z brązowym klajstrem, ale nazwa jest nazwa, a w tamtych czasach nazwa habilitowała każdego, nawet pierwszego, z przeproszeniem, sekretarza. I nie chodziło o pierwsze tłoczenie, niestety.

O czym to ja? A, o kolendrze. No więc krewetki zapiekane w sosie pomidorowym pod mozarellą z koperkiem i pietruszką  robi się tak:

Składniki:
30 krewetek,
1 cebula,
5 ząbków czosnku,
1 marchewka,
0,5 papryki czerwonej,
0,5 papryki zielonej,
1 puszka pomidorów,
białego wina ile nie będzie szkoda,
mozarella dla przykrycia i uwznioślenia,
pęczek albo i dwa natki pietruszki,
sól, pieprz , koperek, oregano czy co tam macie, byle nie gumoleum, bo w zęby włazi.

Cebulę, papryki i marchewkę kroimy w jolantę, czy tam żuliannę, w każdym bądź razie po naszemu to będzie że niezagrubo. Gdybyście dla koszelewiaków przepowiadali, powiedzcie "jak bądź", wtenczas pojmią. No i te jak bądź warzywka podsmażamy na oliwce. Nie powiem, dusi się, jakby samego Baciuka dorwało się, ale niezadługo, by dychał jeszcze. Wiadomo, świeża chrupka żywność — zdrowa żywność. Choć nie zawsze, wszak Kadłubiak Bolesław narzekał na chrzęszczenie karbidu w zębach. "Ekhhhheee, ekhheee", i tyle go było. Dwa zastępy straży pożarnej nie odratowały jego, a szkoda, ponieważ w kieszeniu litra miał.

Ale to nie wpis o litraturze, zatem lecim dalej. Kiedy warzywa się zaldentują, polewamy winem, wkładamy pociapane pomidory i odparowujemy, po czym dodajemy posiekany czosnek i pietruszkę. Oczywiście solimy, pieprzymy, dodajemy ziółka.

Krewetki przysmażamy na maśle i dodajemy do sosu. Wszystko przekładamy do naczynia żaroodpornego, przykrywamy plajstrami mozarelli i dajemy do pieca pod grill, przypiekając ser.

O, i to tyle. Lekko kwaskawe od wina i pomidorów krewetki. Aromatyczne. Dobre z ryżem. A, byłbym zapomniał: ten przepis ścignąłem z MniamMniama od Pulsacji.

PS. Tytuł miał być nawiązaniem do filmu „Moje wielkie greckie wesele”, ale mam dziwne wrażenie, że byłbym bardziej zadowolony gdyby mi wyszło lepiej. No ale z drugiej mańki, coś mi nie wyszło i niech się bufetowa Danuta uczy,  ponieważ koktajle czereśniowe w klubokawiarni zazwyczaj jej wychodzą. I to już przed południem.

13 komentarzy:

  1. No nie za ładne ale dobre! A żabki to wystarczą na onuckach, nie?

    P.S. Co nie wyszło? Nawiązanie? Ależ wyszło! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No ale gdybym nie napisał, że mi nie wyszło, wówczas nie mógłbym zahaczyć o bufetową Danutę, której wyszło przed południem :) Żabki - na onuckach, święte słowa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Od razu załapałam, że tytuł to trawestacja :)
    Fajne te krewetki, może kiedyś spróbuję, ale najpierw musiałyby mi się znudzić te z czosnkiem i porem, a do tego jeszcze daleko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pyszne pyszności. Obecnie chyba najlepsze byłyby serwowane na lodach :) W każdym razie cudowne przeczyste białeczko. Ja czasem znajduję czyste białeczko w malinach, ale tego się pozbywam.
    "Kroimy w jolantę"? :D cudownie brzmi, chyba zacznę się na serio zajmować gotowaniem, bo ja to najbardziej lubię jednak jeść :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No, z tymi pomidorkami i mozzarellą to one musiały smakować ! Niech się bufetowa Danuta schowa ze swoim koktajlem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Danie w sam raz dla mnie :) Moje smaki! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Krewetki?
    Łoj nie:-(
    Poczkam se ciuchutko w kąciku, póki Antoni jakiego rodzimego dania nie zapoda:-)

    OdpowiedzUsuń
  8. No nie, krojenie w "jolantę" mnie rozwaliło!
    P.S. Jantoś, nie żałuję swego wyznania, ALE JA NIE MAM POD SWOIMI POSTAMI NIC CO BRZMI PODOBNIE CHOCIAŻ DO JUMIKALZOLIK!!!
    Ja paczyłam, paczyłam, a jego NIE BYŁO!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Muscat, trawes co? Mi moje też jeszcze długo się nie znudzą, ale kupiłem więcej żeby spróbować też czegoś innego.

    Magento, tak! Na lodach i w lodówce! Ja też za białeczkiem z malin nie przepadam. Nie żeby coś, ale jednak :)

    Oj, Grazynko, żebyś wiedziała, że ona sięmusi chować na zapleczu, ale raczej wtenczas jak dla niej ten koktajl wyjdzie ;)

    Kasiu, to ja proszę na krewetki i na śliwowincję ma się rozumieć.

    Dla Dikejki specjalnie linguini z kurczęciem i pomidorami! Ale duchem, bo dzieciak nie pojadł krewetek i głodny!

    Mamamarzyniu, no nie masz. Hmm, jak nie zapomnę, to się przyjrzę któregoś dnia. Proszę monitować.

    Aga, a bierzta ile chceta! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Robaki jak robaki, nie wyjściowe gęby mają, dziwnego kształtu toto się porodziło ale lubię bo mięsko zacne. Z reguły też robię najprościej jak można, ostatnio w aromatyzowanych własnoręcznie olejach, ale w takim, że się tak wyrażę "gulaszu" z temi Twojemi składnikami, mi jak najbardziej na skuszenie się nadawają. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak ich nie lubisz to mi oddaj ja się nimi chętnie zaopiekuję :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Bareyo, podchodziłem do tego przepisu z pewną taką nieśmiałością, z obawą, że intensywne w smaku dodatki zagłuszą skorupiaka i będę żałował, że pozbawiłem się zwyczajowo przyrządzonej, smakowitej uczty. A tu nie, całkiem całkiem to było i pewnie kiedyś jeszcze tak je zrobię.

    Ale ja je lubię bardzo, Poleczko, i nie oddam! Będę ich szczegł jak kościołowych onucek w żabki. Ale poczęstuję z ochotą. Krewetką, nie onucką ;)

    OdpowiedzUsuń