Siedzieliśmy w klubokawiarni, racząc się nowym wypuskiem maciaszczykowej morelówki z arcydzięglem. Radziulis Czesław mruczał patriotyczne pieśni, gdyż przyszedł pierwszy i był w nastroju. Akurat kiedy rozpoczął trzecią zwrotkę „O mój ty rozmarynie, ja dla ciebie dobrze radzę, ty się zaś rozwijaj”, roztworzyły się z hukiem drzwi i wleciał zziachany stary Pałąk, machając jakimś świstkiem. Przewrócił dwa krzesła, w tym to, na którym siedział kościelny Koszelewski. Wyrównując równowagę, zrzucił z baru słoik z ogórkami, wypił duszkiem dwie szklanki morelówki, przewrócił się i — nadal wymachując papiureczkiem — wydyszał: — Szóstkę trafiłem!
Natentychmiast zrobił się rejwach jak przed pochodem pierwszomajowym. Wszyscy obstąpili starego Pałąka, ponieważ każdy miał niecierpiące zwłok wydatki. Charściuk Jan zasugerował wyasfaltowanie drogi z Gliniewic do Koszelewa, ale dostał w czapę. Najgłośniejsza była bufetowa Danuta, która pełnym cycem huczała, że klubokawiarniane stoły mus wymienić, gdyż gibają się po obchodach Święta Spawacza i Hafciarki.
Błyskawicznie postawiono szczęśliwca na nogi, podano polany z memiskiem stakanek kalwadosu z pozaprzeszłorocznych jabłek i posadzono na najlepszym krześle z oparciami, zwyczajowo zarezerwowanym dla naszego sołtysa. Ktoś usłużnie otrzepał pałąkową fufajkę oraz poprawił przekrzywioną beretkę. Wszyscy byli mili jakby jakiś dzień dobroci dla niedogarniętych mentalnie się odprawował.
Błyskawicznie postawiono szczęśliwca na nogi, podano polany z memiskiem stakanek kalwadosu z pozaprzeszłorocznych jabłek i posadzono na najlepszym krześle z oparciami, zwyczajowo zarezerwowanym dla naszego sołtysa. Ktoś usłużnie otrzepał pałąkową fufajkę oraz poprawił przekrzywioną beretkę. Wszyscy byli mili jakby jakiś dzień dobroci dla niedogarniętych mentalnie się odprawował.
— Gadaj zaraz, ile tego będzie? — wypalił bez ogródek sołtys Szuwaśko jak tylko przecisnął się przez ciżbę.
— Czego że co ale? — jak zwykle rezolutnie odpowiedział stary Pałąk, patrząc na sołtysa szeroko otwartymi, ufnymi oczami. W kąciku ust pojawiła się kropelka — znak, że nowy milioner myślał intensywnie.
— Nie bałakaj, tylko się skup! — zdenerwował się sołtys. — Motora nowego kupić muszę!
— Wyciskarkę do cytryn! Spódnicę tetrową i korali z odpustu! Sokowirówkę! Drewniaki! — rozległy się okrzyki z sali. — Wnyki na borsuka! Zegarek z kukułką! Ruskie pepegi! Napijmy się! Nawóz do kartofli! Nawozy siłą narodu! Chateau Lafite rocznik '82!
— No to żeś pojechał z tym winkiem, czort! — bufetowa Danuta zakreśliła palcem kółko w okolicach czoła, patrząc wymownie na Radziulisa Czesława. — Stoły ważniejsze!
— Nie! Gręplarka do lnu! — jazgot na nowo wstrząsnął ścianami lokalu. — Polska gola! Barchanowe reformy, bo ciągnie ode dźwi!
— Ciiiszaaa! — rozdarł się sołtys. — Nie drzeć mnie się, bo dotacji unijnych nie wypłacę! Patrzajcie na niego, już się nuworysz rozwojażył od nadmiaru bodźca! Jeszcze trochę, i nic od niego nie wyciągniem. Nu, kochanieńki, nie nerwuj ty się. Patrzaj, jaki śliczny kalwadosik. No, popij se, ptaszka, zaraz dla ciebie spokojność wróci. No co, pychotka, czy nie tak, co? I wanilią wania... Czekajże, wnet ci koralowe usteczka serwetką obetrę. To jak będzie, powiesz, ile milioników wygrałeś?
— Ani jedniutkiego! — zagaworzył Pałąk, szczęśliwy, że pierwszy raz udało mu się wypić litra bez płacenia. — Ale patrzaj sam, sołtysuniu, szósteczkę zamazałem, i szósteczkę wylosowali. Jako pierwszą!
— To się liczy za jedno trafienie, a reszta?
— A reszty to nie trafiłem. Ale szósteczka jest. Tak, czy nie?
Radziulis z zadumą odśpiewał siódmą zwrotkę patriotycznej pieśni o rozmarynie, bufetowa Danuta oparła się o bar, utkwiwszy w dali zamyślony wzrok, a kościelny Koszelewski, nadal marząc o nowej komży, zajął się zbieraniem rozdeptanych kiszeniaków. Z głośników dobiegała przytłumiona melodia szlagieru, w nozdrza bił zapach rozlanej po całej podłodze zalewy od ogórców, i wszystko powoli wracało do normy. Tylko morelówka straciła posmak zarzewia dobrobytu.
Ale stary Pałąk swoje pięć minut miał :)
OdpowiedzUsuńCiesze się, ze mimo wczorajszego meczu humor Antoniemu dopisuje. A mój syn taki zachrypnięty, że nie może mówić...
Ha! szósteczka!
OdpowiedzUsuńOd razu się mnie przypomniało, jak mały Jurand grał w karty. Nie wymawiał ani "ka", ani "gie". I kiedy położyłam (a grali my we wojne) jakąś trójczynę, Juruś zakrzyknął:
"Sióśtećtą do!" Po czym, dowalając waleta, poprawił: "I duptem do!!!"
P.S. Tłumacząc na ludzkie: "Szósteczką go! I dupkiem go!!!"
OdpowiedzUsuńTo taki śmiech przez łzy jest ;) No, my jak czasem pobalujem w klubokawiarni, to też hardkory jesteśmy. Dead Infection normalnie :)
OdpowiedzUsuńMamamrzyniu, bardzo dobrze, ucz dziecko hazardu :) Ale widać, że w starszeństwie zorientowany był!
Ale egoisty w tej klubokawiarni...
OdpowiedzUsuńA morelówki mimo wszystko spróbowałabym ja...
Ten totek, to marny strzelec, ciągle nie może trafić w moje cyferki ;-) chociaż przyznaję, że trochę szczęścia miał z tą szósteczką Pałąka, szkoda, że w więcej numerków się nie wstrzelił, bo takie piękne plany każden jeden miał.
OdpowiedzUsuń