Macie tatów? No, macie. Jedni gotują, inni nie, nieważne. Mój tatulo gotuje, ale jak! Klękam ja, i Pałąkowa w pół się zgina, bo noga niedomaga: oparzyła się, strawę dla swoich dziecków warząc. Dwanaście ich ma: Karolcia najstarsza, potem Józuś... Ale nie o tym ja, tylko o tatulu. Kiedyś przydarzyło się, że Teżetewe, telewizja taka, do nas do Koszelewa przyjechała i chciała reportaża o moim rodzicu robić. Ale tylko zamachnął się kosą, bo podorywki lucerny akuratnie byli, więc z braku laku poszli sobie do Snakłowicza. Wiecie, tego, co jak zrobi w telewizorni rzadką zupę to mówi, że leje gęsty sos.
Przepowiem ja wam, świstaczki, jak to było kiedy ja się z tych weselisków i błąkań po obcych stranach wróciłem nazad do chałupy swojej. Trochę już wiecie, jeszcze wam dopowiem, a teraz niechaj wystarczy wam, że udało dla mnie do pieleszów wrócić się, jeno plecak pustowaty był.
A działo się to, że imieniny mojego tata byli, Czypraka Władysława, syna Leopolda. Siedymdziesiąte i trzecie okrągłe. Ale jadła i napojów co było, to zgroza! Ja wiem, że wy takie opowieści spopod strzechy lubicie, tak teraz zapodam po porządku, co było.
Najpierw do picia: śliwowincje różne i z gieesu barbeluchy kupione, to na pewno, ale kto to będzie pił, kiedy tatulowe osobiście przyrządzone napitki byli. A to: orzechówka czarna jak sadza, aroniówka o posmaku miodu, wytrawna smorodinówka i z listków czarnej porzeczki nalewka gorzka jak piekło i pół Gżordżii, słodka wiśniówka zaprawiana brandy, kwaskawa pigwówka, litewska trojanka z ziół naszych koszelewskich... Osim sztuk tego było, a każdego po słusznym naczyniu.
Po aperitifie, kiedy już stać nie szło z gorąca, siedliśmy i zobaczyliśmy stół. To i na iwencie Mikrosoftowym takich delincji nie mają musi. Od tatara zaczynając, byli dalej delikatne, rozpływające się w gębie ozorki w galarecie. Ale do galarety, jak tatulo mawia, żelatyny nie dodaje się, sam dobry wywar z dobrego mięsa musi być, który się ścina sam ze siebie, a nie jakaś chemia z satanistycznych krów w opłatkach. Dalej dwa rodzaje jajków. Jedne ugotowane na twardo, i w białka nałożony suto farsz z grzybów, ziół, i doprawiony, i z majonezową czapą. A drugie - na pół przecięte skorupki, w każdej połówce wyborny farsz z żółtek, pietruszki i bułki tartej, całość przysmażona na maśle i chrupiąca wydana na ciepło. Jeszcze sałatka warzywna, serwowana w wydrążonych pomidorach. Sałatka z tuńczykiem. Skrzydełka kurzęce w miodzie. Śledziów dwa rodzaje: w jabłkach z cebulą i genialne, pachnące dymem z szuby grzybów suszonych - namoczonych i uduszonych z cebulą. Wędliny własnoręcznie do wędzenia naszykowane: szynki, balerony, polędwice i waniające kolendrą kiełbasy. O dlaboga, jakie zapachy! Do tego moc pikli, czyli gruszki, grzyby, ogórki małosolne, konserwowe i w sałatce. O chlebie przepysznym na liściu chrzanu i nie wspomnę, bo on sam za całą ucztę robić by mógł.
Kiedy wszyscy najedli się boleśnie, przyszedł czas na ciepłe dania. A nie śmiejcie mi się tam. Gdyby wyście z nami onegdaj byli, inaczej byście się śmieli. Trzy dni jeść potem nie chciało się.
Najpierwej rosyjska solanka przyszła, gęsta od oliwek, parówek, nerkówki, ogórków kiszonych... Esencjonalna, pyszna zupa zakwaszona cytryną - poezja, mówię wam, najlepsiejsza z bagietką. Najepsza zupa świata. Myślałby kto, że to nie Chińczyk po dwutysiącletnim namyśle wykombinował, tylko Rusek między jednym a drugim ukochanej Ojczyzny naszej zaborem. Patrzajcie, jak z nienawiści i chciwości na cudze, dobre rzeczy czasem rodzą się. Ale i tak my na nich z Pałąkiem haubicę szykujem. Doprawim granatem, i nie będzie nam Rusek gazu odcinał.
Wszystkie jedli, a najwięcej Szuwaśko, bo dowiedział się on, że z nerkami i intensywna. No, chłodnik to nie jest.
Potem weszli zapodane na grillowanej cukinii roladki kurzęce z cukinią, serem i suszonymi pomidorami w środku, a do tego fasolka szparagowa i winny sos śmietanowy.
Na koniec, ale na koniec dań ciepłych, a nie przed wydaniem gościom kapot, była golonka ugotowana w warzywach, oddzielona od kości, nasmarowana miodową bejcą i upieczona. Takie maleństwo na koniec.
A potem przyszły wety i radości, pohukiwaniom, jako też swawolom końca nie było. Było też trochę poszturchiwania, a to bez to, że obcokrajowe goście u nasz byli, a one nieokrzesane są jak tylko ciutkę wypiją.
Na wety był tort, co go sąsiedzi tatula z matulą, Kaźmierzaki Aniela i Leon z dumą wnieśli, a potem mamuli wypieki przednie: bankuchen, miodownik na kilometr pachnący i sernik z galaretką. Wtedy my też przepijaliśmy do siebie malinową nalewkę, słodką chadość, co pysznie wszystko nam spinała swoją aromatyczną klamrą.
Nu, i tak było. Ledwo wypełzli myśmy z tatulowej zagrody. Ale od najedzenia, a nie od pijaństwa, jak ta swołocz, Baciuk, po wiosce rozpowiada. Uch, żeb ja jego dopadł! Ukrywa się on przede mną w zagonach grochu. Specjalnie on tego grocha posadził, bo mizernej postury jest i salwować ucieczką się może. W tym grochu, rozumiecie. Zaproszenia nie dostał, to zazdraszcza. A bo i od czego niby my mielibyśmy popić się, moiściewy, toż z osim - no, może dwanaście litry tylko było, a gości z dwunastu, nie więcej. Jak kinderparty jakie w klubokawiarni w niedzielę.
Jutro tatulo na flaki prosi. Ale nie takie, że rzadka zupa i kłaczek gdzieniegdzie trafi się, a wyczujesz go tylko kiedy między zęby wejdzie, jak kto ma. Zęby, ma się rozumieć. O, nie. Prawdziwe koszelewskie flaki to będą. Na intensywnym mięsnym wywarze, co jak tylko pokojową temperaturę złapie, to galareta robi się, że i łyżki nie wsadzisz. Z jarzynami, gęsty jak księżulowy młodniak za Paździerzownicą. Sama pycha i po stokroć pycha. Już dzisiaj my nic nie jedli, żeby onymi flakami nasycić się móc tym bardziej. Czego i wam, karpiki kolorowe, z serca winszuję.
PS. Szuwaśko się piekli. "Mówiłem ci, kurwa, kochanieńki: sło-ni-na, o słoninie napisz". Ale kiedy słoniny nie było. Na stole, bo sołtys spopod stołu to dojadał, nie powiem. No, spać, aniołki wy moje.
sobota, 8 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jak czytałam relacje z Tatulowych imienin, to aż mnie ssało w żołądku! Tyle pyszności! A te śledzie z jabłkiem i cebulą, to sobie zrobię:)
OdpowiedzUsuńmój tatko też gotował, znaczy umiał, ale lenia miał i mu się odechciewało czasami przy garach stać, a podobno pyszne naleśniki robił, nie wiem nie jadłam, ale tak mawiają jak go wspominają
OdpowiedzUsuńa takie skrzydełka w miodzie to bym zjadła, oj zjadła i na flaki tez wpadnę, a co!
Koniecznie ZAKISIĆ OGÓRY. Doskonały przepis na ogórki kiszone - zawsze się udają! Smacznego.
OdpowiedzUsuńWpadajcie, wpadajcie, zapraszam. A ogóry zakiszone. Kiedy ogórca nima, bidna jesień i zima, jak mawiają babki u nasz w Koszelewie.
OdpowiedzUsuńPrzepisy kulinarne, fajne przepisy ;) Chyba zrobię węgierską paprykę marynowaną z Twojej strony. Od dwóch lat próbuję znaleźć przepis żeby kwach nie wykrzywiał gęby, a ten może być tym, czego szukam.
Nu tej naliwki tatulowej to On na wynos mug wzionć,toby my z Radziulisem wdepli po kościole.
OdpowiedzUsuńMyślałem ja żeby po odnowionym rynku w Gliniewicach polansować się nieco, uraczyć czymkoleg, może i obaczyć, co u dochtora Doma słychać... Jak Ty na to zapatrujesz się, a?
OdpowiedzUsuń