Ta lazania to ona jest! Sycąca, solidna, wilgotna jak okłady z borowiny w samatorium. A je się lekko. Nawet Szuwaśko lubi jej podjeść, bo kaloryczna silnie. Tym razem zrobiłem ją z nowym sosem, który podglądnąłem w programie „Mammaryla”. Wygląda tak samo jak sos boloński, ale jest z warzywami, które dodają mu delikatności i pięknego aromatu. I pozwalają przemycić dla naszego sołtysa trochę witamin, oczywizda.
Proporcje na szwadron ułanów po szarży na faszystowskie fortyfikacje. No dobra, ciupkę przesadzam, ale na 12 solidnych porcji wystarczy. Jeśli Szuwaśko nie przyjdzie. Jak przyjdzie, trzeba spróbować jak najszybciej wyszarpać dla siebie cokolwiek. A trochę bardziej poważnie, to jeśli nie prowadzicie stołówki szkolnej, wystarczy połowa porcji. Ja zrobiłem dużo, bo jakoś dużo sosu bolońskiego mi się zrobiło i tak nakładałem, nakładałem kolejne warstwy aż się zawiesiłem i przestałem dopiero jak łyżka zaczęła zgrzytać po dnie wiadra z tym sosem.
Składniki
▪ 1,5 opakowania płatów lazanii, ▪ 4 cebule,
▪ 2 marchewki,
▪ 4 łodygi selera naciowego,
▪ 40 dkg wędzonego boczku,
▪ 1 kg mielonego mięsa wołowo-wieprzowego,
▪ 3 szklanki czerwonego wytrawnego wina,
▪ 2 puszki pomidorów,
▪ 2 małe puszeczki koncentratu pomidorowego,
▪ 1 litr bulionu,
▪ oregano, tymianek, cząber, sól, pieprz.
Beszamel:
▪ 2 łyżki masła,
▪ 2 łyżki mąki,
▪ 2 szklanki mleka,
▪ 4 szklanki śmietany,
▪ 2 żółtka,
▪ 2 garści tartego żółtego sera,
▪ gałka muszkatołowa, rozmaryn, sól, pieprz.
Warzywa tarkujemy na tarce do warzyw. Na dużej patelni na odrobinie oliwy wysmażamy pokrojony w kostkę boczek i dodajemy do niego warzywa i mięso. Podsmażamy czas jakiś aż mięso przestanie być surowe, dolewamy wino. Odparowujemy na małym gazie. Gaz do kucheneczki gazowej oszczędzać należy. Kiedy wino odparuje, dodajemy pomidory, przyprawy i bulion (albo wodę), i dusimy na wolnym ogniu przez godzinę. Na koniec wkładamy koncentrat pomidorowy, posiekany czosnek, doprawiamy do smaku. Konsystencja powinna być lejąca, bo makaron musi mieć czym nasiąkać. Jeśli jest zbyt gęsta, dolewamy bulionu albo wody.
Teraz beszamel. W rondlu rozpuszczamy masło, dodajemy mąkę, krótko przysmażamy. Dodajemy po trochu letnie mleko, cały czas mieszając żeby nie zrobiły się kluchy. Doprowadzamy do wrzenia, solimy, pieprzymy, dodajemy zioła i śmietanę. Doprowadzamy do wrzenia na wolnym ogniu. Zdejmujemy z ognia, lekko studzimy i zaciągamy żółtkami. Dodajemy ser, gotowe.
Na dnie formy do pieczenia (blaszki, keksówki, co tam kto ma; w zależności od powierzchni podstawy dostaniemy wyższą albo niższą zapiekankę) rozprowadzamy łyżką nieco beszamelu. Układamy na nim płaty lazanii tak, żeby pokryły dokładnie całą powierzchnię formy. Na to sos mięsny, na to beszamel. I znowu: lazania, sos mięsny, beszamel, lazania, sos mięsny, beszamel... aż do wyczerpania składników. Ostatnią warstwą jest beszamel. Na każdą warstwę beszamelu można sypać starkowany ser, będzie to wersja dla pilnie potrzebujących przyjąć 2000 kalorii za jednym zasiadem. Bez sera jest równie pysznie.
Posypujemy po wierzchu serem i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 st. Pieczemy około godziny aż makaron będzie miękki a wierzch uroczo przypieczony. Wyjmujemy wtedy blaszkę z piekarnika i - jak to często w przepisach bywa - odstawiamy na 10-20 minut żeby stężała. Lazania, nie blaszka. Blaszka powinna być stężała od dawna, a jeśli metal, z którego jest wykonana jest miękkawy, to znak, że temperatura w piecu była zbyt wysoka. Nie krójmy od razu, bo zapiekanka będzie się rozwalać i nie wyjdą ładne prostopadłościany. Albo też graniastosłupy jeśli ktoś się uprze żeby ciąć takie kształty. O, jeśli macie bajeranckie blaszanne pierścienie, co to ich używają kukingmastaczifs, to możecie se wyciąć walce.
Mnie ta miła zapiekanka najlepiej smakuje sama ze sobą i winem. Chociaż z winem to bym nie przesadzał: śliwowincja lepsza jest i kwachem nie wali.
Odgrzewana, lazania (czyli po zagramanicznemu lasagne) jest równie świetna, więc spokojnie można zrobić większą porcję. Nie próbowałem jej mrozić, ale pewnie daje radę.
No to ten, tego, ten, smakowitości życzę i idę sprawdzić, czy Szuwaśko zostawił dla mnie kawałeczek. Do widzenia się z koleżeństwem.
Hehe, tez oglądałam ten program i sos mnie kusi bardzo... Pyszności zrobiłeś Antoni i nie dziwię się, że i Szuwaśko się skusił... Dzieci mnie męczą o lazanię, to pewnie zrobię niedługo :)
OdpowiedzUsuńA jak doprowadziłeś sos do "rzenia" ?
Kurza stopa. Już mi ślinianki pracują. No i muszę zrobić lazanie, albo szybko zamknąć twojego bloga.
OdpowiedzUsuńMiłego dzionka :)
Fixed, sękju. Hehe, to i tak dobrze, że nie do "lżenia". "Żenia" to takie rosyjskie imię, może chodziło o to, żeby dać Żeni do skosztowania? Ciekawe... :D
OdpowiedzUsuńGosia, zrób, bo coś dla mnie się widzi, żeś chudziak ;) a kalorii to to musi mieć z milion. Przynajmniej do takiego wniosku doszedłem wczoraj, spojrzawszy po obiedzie w lustereczko, co ja je mam w sionce. No bo od czegoś mi przybyło, i nie był to śpinak z kaparami, czy nie tak, co? Chociaż, gdyby takiego śpinaku zjeść tak z 350 kg, to może i tak...
Podobną dietetyczną lazań robię co Dobrodziej a jak mi się dobrego boczku uda kupić od zaprzyjaźnionego "slowfoodowca" to widać jak kalorie delikatnie podad serem się unoszą. I choć moja najlepsza z żon raczej sarenkę przypomina niż hipopotama to zjadamy taką porcyje na dwa razy.
OdpowiedzUsuńMożna mrozić, można spokojnie :) A teraz ja będę mieć zagwozdkę na pół dnia i kombinować jak tu ją zrobić po wegetariańsku ;)
OdpowiedzUsuńBareyo, toście, kumie, zuchy! O cie florianek!
OdpowiedzUsuńMathildo, po wegetariańsku to może ze szpinakiem i serem (może żółtym + pleśniowym?)zamiast sosu bolońskiego. Trochę więcej beszamelu... chyba że szpinak mrożony, to on ma w sobie dużo wody. Tak sobie dumam, bo nie robiłem.
Jeny....
OdpowiedzUsuńjak ja się cieszę Drogi Antoni, że na Ciebie natrafiłam w tych sieciowych chaszczach:)))
Gratuluję i zazdroszczę umiejętnego wykorzystywania emaliowanej kuchenki:)
rany, beszamel z litra smietany, taka ilosc to te 2 marchewki i 4 cebule skrzetnie zakamufluje i juz sie nie trzeba bac, ze szanowny Szuwasko zadusi sie powalony uczuleniowa reakcja organizmu na warzywa.
OdpowiedzUsuńTo wino do sosu, bardzo mi sie spodobalo, ej nie mow zeby lasagne podlac sliwowincja, bo padne trupem :-))
hehehe a oglądałam odcinek lazaniowy zasuwając ostro na orbitreku :)
OdpowiedzUsuńp.s. dzięki :*
Caro Antonio, znaczy się Cher Antoine. Apetyczne niezwykle, ale paśliwe pioruńsko :) W wersji jarzywnej pod beszamelem mniam.
OdpowiedzUsuńTakie zapiekane różne w ogóle są smaczne, nie ma co ;)
mam zamiar - jutro, jako danie kolacyjne wykreowac i nosze nadzieje, ze herbatą mozna popic... bo zadnych sugestii nie wypatrzylam.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Dikejko, a i dla mnie niesmutno z tego powodu ;) A dyć do nasz trafić łatwo: w Gliniewicach tylko w dobry pekaes wsiąść, minut dziesięć i już Ty w Koszelewie jesteś. A kucheneczkę to hoho! wykorzystywać ja umiem, czort. Ostatnio nawet jako kowadło służyła, bo moje się rozpukło się. I co, nie dała rady? Jak nie, jak tak. Dobra, solidna poradziecka kucheneczka marki Zorka, to nie byle co.
OdpowiedzUsuńBasiu, to jestt wersja maksi. Można dać połowę śmietany i więcej mleka. Zresztą, to jest wielka porcja. Podlać, podlać, wewnętrznie. Alkohol pomaga spalać tłuszcz ;)
Aga, TY ĆWICZYSZ?! Fuj! :D
Magenta, ano takie wioskowe jedzenie. Jak człek przerzuci dwie tony wyngla, dopcha wózek z gąsiorkami od Maciaszczyka i drewek narąbie, to i zapotrzebowanie na kalorie ma. A do wersji jarzywnej co dajesz?
Klaro, czy ja wiem, herbatą... Jakoś ta herbata smutno mi zabrzmiała. Ona nie wspomaga rozpuszczania tłuszczów ;) Ja to śliwowincją popijam wyłącznie, dla zdrowotności ma się rozumieć.
Jak ja lubię lazanię. Może tak kurierem koleżance do pracy byś wysłał? To nie praca w polu, ale... Narobiłeś mi apetytu, oj narobiłeś.
OdpowiedzUsuńNo pewno. Ale taki kawałek, czy taki?
OdpowiedzUsuńWrzucam to, co akurat sezonowo rośnie w sklepie i co mam w lodówce ;) np. krótko obsmażony bakłażan (dużo czosnku ;) albo cukinia, drobno podziabane brokuły (razem z ogonkiem, który smakuje coś jak głąb kapuściany) albo kalafior, zasmażona raz dwa kapusta pekińska. Do tych delikatnych w smaku wrzucam pomidora, żeby było soczyściej i bardziej kwaskowato, przyprawy ostre, bo nie lubię mdłych smaków, a beszamel i tak złagodzi :)
OdpowiedzUsuńno staram się staram :)
OdpowiedzUsuńDzięki, Magento, przyjdzie popróbować. Ale to jak zrzucę kilogramy po spożyciu tej ostatniej ;) U, z pomidorami to może być niezłe.
OdpowiedzUsuńAga, tylko u nas na wiosce nikomu o tym nie gadaj, bo dadzą widły i wiesz... ;)
Uwielbiam lazanie:)
OdpowiedzUsuńNo to mnie przekonałeś. Jutro na urodziny staremu lazanię zrobię.
OdpowiedzUsuńTylko jeszcze nie wiem czy po twojemu mam zrobić czy po mojemu. Bo ja to zamiast wina podlewałam zawsze piwem. To się lepiej kalkuluje, bo wina trzy szklanki - to jedna zostaje do wypicia, a piwa jak kupisz czteropak, to do wypicia zostają trzy.
A ten ser na każdej warstwie beszamelu to jeszcze wspomagałam pokrojoną w kosteczkę szyneczką... Kalorii nigdy dość.
Ślinka już mi cieknie.
I nic mnie nie obchodzi, że stary nie lubi, darowanemu prezentowi urodzinowemu w zęby się nie zagląda.
Marto, ja też ;)
OdpowiedzUsuńFifko, z browarem nie próbowałem. Winiucho zotawia miły winny posmak, który bardzo mi odpowiada. Fiufiu, jeszcze ze srem i z szyneczką... Maksymatorka :)
A bo to i prawda z tymi zębami. Jak Radziulis Czesław kasztankę dostawał to też dla niej do pyska nie zaglądał (tylko chował do stajni, bo były właściciel nie wiedział, że zrobił dla niego prezent).