— Ależ bo to było żwawo! Diablem gromił w lewo, w prawo! — poleciał Fredrą sołtys Szuwaśko wychodząc z bardaszki. Wytarł ręce w liście łopianu, przymknął drzwi żeby muchi nie lecieli jak będzie robił obiad, i ospale poczłapał do chałupy, po drodze drapiąc się po łysinie i uważnie przypatrując się słonecznikom, która może być godzina. Budzik wziął i się rozpukł w trypiz... w cholerę się był rozpukł podczas hucznych obchodów parypetowego Dnia Gręplarki i Gręplarza kiedy to sołtys pokazywał zebranym, jak należy rozrzucać obornik odsię.
— A zrobię sobie krokieciki z boczeczku w panierce z mielonej wysmażonej słoniny, polane śmietaną — wychrzęścił, w zamyśleniu pocierając wielkim łapskiem niedogoloną jak zwykle szczecinę na pysku. — Może i ogolić się przyjdzie, czort, ażeby Gromyko Ludmiła nie wyrzekała.
— Oj, zdurniał ja musi, gdyż bez tołku gadam niczym Wisłocka Lulia po ajrkoniaku — pacnął się w czoło, nie przerywając zaawansowanego jak na niego myślotoku. — Toż ogolę się w przyszłą niedzielę jak kąpieli zażywać będę. Broda nie bluszcz, nie zadusi może.
— Taaa, jak ten czas popindala, patrzajcie, kochanieńkie wy moje kurki. Ledwo trzy niedzieli temu nazad ablukcji dokonywał ja solennie w wyrychtowanym na tę okoliczność parniku, a tu już miesiąc jak z bicza wziął i pizgł. Chaliera, może i ochra już do zbierania nadająca się jest. Sprawdzić mus, ale to potem, potem, na głodnego i na chybcika nie wymyślisz nic. Po prawdzie, można by co pożytecznego zrobić przy sobocie... Tego, ten... Do Maciaszczyka pójdę może, albowiem zapas śliwowincji w piwniczce ku końcowi się ma. To czy to nie pożyteczna robota jest? Toż przecież że nie inaczej.
— Nogami z dwukółką pójdę, bo do traktorka nie wlezę po wczorajszym spotkaniu Koła Miłośników Poetyczności Wyrafinowanej Jakkolwiek Inaczej. Jak to było? Zdaje się, że po deklamacji sonetu Czypraka o międleniu baby na sianie kościelny Koszelewski rozwojażył się i przytargał potężny gąsior gruszkówki z rozmarianem: ten, co zawsze na wystawce u Maciaszczyka stojał, letników o mdłości przyprawiając samą litraturą. Tęga ta gruszkówka z przeszłorocznych ulęgałek, nie powiem, czerep jeszcze dla mnie dymi zdaje się. Hej, a jak zapodali my pieśń po rosie, że o, rozmarynie mój ty najmilejszy, a weź ty rozkwitaj jak Elżunia od Pałąków odkąd skończyła siedymnastą wiosnę! Nu, będzie z dziewuchy pożytek, choć czy to ja promocji doznam, nie przewidzisz. Niby że gospodarka u mnie niemała, dodatkowo na koniczynie co rok dochód mam niezgorszy. No i służbę społeczną pełnić dla mnie przyszło, a na władzę sikorki łase bywają.
— Czekajże, bo i ja rozwojażenia doznam jak ten nasz kościelny. Co to ja miał? A, toż sołtysowym przykładem przed wioską przyświecać umyśliłem, od marnacji czasu ludzkość odwodzić. Tak i wytacham dwukółkę z warstatu. Zara zara, kiedy u niej jedno kółeczko nie obraca się, ciężko prowadzi się bez to. Miałem obuszkiem ponapaździerzać w to kółeczko, że może piachu nasypało się, ale zabyłem od nadmiaru tej kultury, co myśmy jej łyknęli wczoraj z memiskiem takim, że uuch! Eech, żyzń parchata, i co mi teraz z tego, że zawody w powożeniu dwukółką naładowaną kankami z mlekiem wygrane, kiedy nima jak udać się po dobro maciaszczykowe? Czort, baba zdałaby się dla mnie. Kieszenia dużego we fufajce wszyłaby i gąsiorka pięciolitrowego ja by tam wsadzał, za pasek i w gumiaki po szczeniaczku litrowym, w ręku na drogę też małowiele by wziął, i jak panisko bez wioskę by szedł, szyku nowiuśką czapką z kozyrkiem zadając. A tak co, kieszenia nima, dwukółki nima i lataj w te i nazad jak kołowaty albo jak letnik na dżogyngu.
Ale iść mus. Ze trzy dni ja już u naszego monopolisty wioskowego nie był. Gotów pomyśleć, że od Szypluka Leona cukrówkę biorę. Maciaszczyk drażliwy, jejbohu. Durnowaty, toż wiadomo, że szyplukowa cukrówka karbidem daje. Nic to, wzór pracowitości światu okazać należy. Nie poradzisz, służba nie drużba.
środa, 8 września 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No, nie poradzisz. Takie życie...
OdpowiedzUsuńA jakby lekarstwa ( oprócz tradycyjnego klina) na to silne nasycenie kulturą trza było, to żurkiem owsianym na wywarze z kości wędzonych służę.
Hehe, mam skwarki ze smalcu, może sobie takie krokieciki usmażę ? Oj, chyba by moja wątroba ich jednak nie zniosła...
OdpowiedzUsuńNiech Szuwaśko wpadnie do mnie na kiszone ogórki, do tych krokiecików jak znalazł :)
Szanowny Pnie Antoni,
OdpowiedzUsuńkrokieciki z boczeczku w panierce z mielonej wysmażonej słoniny - boskie...! Gdyby zrobił to ja na nie piszę się :)
Ten Szuwaśko to jednak... - tak długo snuć myśl jedną i zbaczać tylko odrobinkę to... nie każdy potrafi.
"obuszkiem ponapaździerzać':):):)
A koniec końców samotny on... Biedaczyna...
Pozostając pod wrażeniem Pańskie Twórczości - wierna czytelniczka.
To on erudyta jest, ten Wasz sołtys...
OdpowiedzUsuńAgik, przekażę sołtysowi, dziękuję :)
OdpowiedzUsuńOoo, Szuwasko do Ciebie, Grażka, to na pewno bardzo chętnie. Wrócił obładowany gasiorkami, to i z pustymi ręcami nie przyjedzie :)
Samotny jak samotny, Ewelajno. A cała wioska to co? Tu u nas, pani, wystarczy że ktoś chrząknie w chałupie, a zaraz się pięciuch zbiega i ściepę na gąsiorka robić chce. Zbaczać dla niego myśl nie zbacza, bo gdyż żeby gdzieś zboczyć, to trzeba mieć gdzie :D
Ojejku, dziękuję pięknie!
Gutku, a ten erudyt to jest taki chłop, co wypić umi i lubi? A to tak, nasz sołtys pierwszym erudytem w powiecie jest, czasem nawet przez pięć dni! :D
Szczeniaczek litrowy w gumiaku? :D Oj dzieje się u Was, dzieje i życie kulturalne kwitnie. Dobrze, bo jak ja się rozglądam wkoło to tylko polityka i polityka, a kultury za grosz. A ci nasi politycy, to powinni jednak uczestniczyć w Waszych obchodach parypetowego Dnia Gręplarki i Gręplarza, bo oni ten obornik nie tylko odsię, ale i dosię ostatnio. W sumie to nawet zabawne ;)
OdpowiedzUsuń:D
OdpowiedzUsuńJeszcze gdyby pokazywali jak się ten obornik dosię rozrzuca, to by przynajmniej wyglądało, że się w piersi biją, byłby jakiś pozór. A tak co? Dupa. Jakie to szczęście, że u nas jeden telewizorek jest i to w klubokawiarni, a bufetowa Danuta dozwala jedynie diskopolo albo mecza oglądać (gołe baby wieczorem w sobotę też, ale nie zawsze), więc my tutaj jak w jakiej rajskiej dolinie żyjem bez tego całego syfiastego burdlu politycznego. Nawet nie wiem, czy jakieś nowe schizy się pojawiły. Ja zresztą od tego Wiejskiego cyrku wolę nasz wioskowy. Ot, na ten przykład popatrzeć jak Radziulis Czesław kurki do kurnika zagania. Więcej uciechy, a po wszystkim można się z Radziulisem śliwowincji napić i nie mieć moralniaka, że się ze swołoczą piło.
Podoba mi się pojemność szczeniaczka. :)
OdpowiedzUsuńSchizy mamy te same co były... wystarczy... i tak jest wesoło!
OdpowiedzUsuńNo Antoni, żeście som moim najlepszym rozweselwczem na smutne godziny. Co poczytam to spłaczę się ze smiechu.miałam ja kiedysna studiach w Poznaniu takiego kolegę Kzryśka , który miał taki jak Wasz dar czynienia anegdoty i żartu z każdej myśli. Gdzież on ach gdzież zaginął
OdpowiedzUsuńOjcze Dyrektorze, mnie także, gdyż to dobra pojemność dla dwóch żeby szkło nie brzdąkało :)
OdpowiedzUsuńWidzisz, Gutku, czyli znakiem mówiąc ja nic a nic nie tracę, że tych poteflonów nie oglądam! A to i dobrze.
A może to Radziulis Czesław? On taki pocieszny, a najwięcej kiedy za kurkami gania. Tylko że on dalej niż do Gliniewic nie wyjeżdżał. Nie, to musi nie on.
W podziękowaniu za dobre słowo należy się stakańczyk czego dobrego ażeby nie tylko duch, ale i chuch rozweselony był :D