środa, 15 lipca 2009

Nowe szaty mera Świdryszki

Gil Akronim (Generalny Informalissimus Lasu) donasza:

W osadzie Koszelniczka nad rzeką Gliniawką, pieszczotliwie zwaną... mniejsza z tym, od samiuśkiego rana panował niesłychany rejwach. Wszystkie skrzaty z Cytrynowej Doliny w pośpiechu pędziły tu i tam, a pompony przy ich uroczych czapuniach powiewały w rytm podmuchów wiosennego wietrzyka i miarowych podskoków z nóżki na nóżkę. Wesoło lśniły przyszyte do kubraków ziarna kwarcu. Poprzez źdźbła trawy, między rzadkimi łodygami w zagajnikach mchu przebłyskiwały mknące kolorowe postaci objuczone przedmiotami codziennego użytku: kawałkami makaronu, igłami sosnowymi na palisady, ogromnymi pestkami słonecznika ciągniętymi przez żuki toczące przed sobą duże kule, workami mielonego pyłku bławatkowego... Wszystko to, i wiele więcej, z mozołem i oznakami wielkiej gospodarności transportowane było w pośpiechu do chatek w łupinach orzechów, monstrualnej olejarni z imadła i dziwacznych blaszanych silosów w kształcie walców, z których pachniało chmielem. Ogólny pośpiech udzielał się wszystkim, jakby każdy starał się jak najszybciej wykonać poranne czynności, by tym prędzej zrobić coś niebywale ważnego.

Zaróżowione poliki i roziskrzone oczy mogły sugerować postronnemu skrzatowi, że powodem zamieszania było zwyczajowe kosztowanie owocowego nektaru wytwarzanego w okolicznych gajach. Z urywanych strzępów rozmów, okrzyków i niezwyczajnego harmidru wynikało jednak coś zgoła innego. Owszem, kompan Truskawa już drugi tydzień pląsał po "Rosie", rzężąc refren z najnowszego przeboju cytro-disco, jednak przynajmniej czwarta część obywateli była trzeźwiutka jak takie małe robaczki, które żyją w poszyciu lasów poziomkowych i jedzą liście. (Tak dla porządku: liście wyłowione z porzeczkowej listkówki kompana Masiaszka, khem.)

Kurz pod mleczem ocieniającym główny plac osady wzbijał się całymi tumanami, osiadając na mchu i paprochach przygotowanych do przetworzenia na lecznicze błotko. Tupot setek nóżek mieszał się z okrzykami niedowiary, szeptami, przekazywanymi z ust do ust i z ust do uszu nowinami. - Cóż za niezwykła wiadomość! Ojej, chyba dostałam wypieków. Nie może być: naprawdę, całkiem nowiuśkie? No niech sama pani powie! Hohoho! Ale kupił, czy znalazł? Będzie co opowiadać w leśnej tawernie pod pniem prawdziwka! Muszę czym prędzej wysłać muchę pocztową do bratanka za rowem! Poproszę trzy udka komara.

Owe strzępy, choć zwielokrotnione i trudne do ogarnięcia, układały się w elektryzującą wiadomość: kompader Świdryszko, mer Koszelniczki, kupił nowe bryczesy.



Na podest z ziarna pszenicy wstąpił przyboczniak Kosmaczek. Najelokwentniej umiał się on wysłowić i z tej racji wygłaszał przemowy w najbardziej podniosłych momentach życia osady. - Drodzy moi skrzatowie, cni kompani i wy, szacowni kompadrzy - mówił. - Wsłuchajcie się w moje słowa, ponieważ niechętnie będę powtórnie wygłaszał swoją orację. Wydarzyła się oto rzecz niespotykana. Niechże świadczy o tym fakt, że zebraliśmy się tu prawie wszyscy. A tak, faktycznie, wszyscy. Kompan Truskawa leży za jagodą jałowca. A więc, wydarzeniu tej miary musimy dać stosowną oprawę. Nie wiem, jak wy, ale ja przy tak doniosłej okazji nie widzę nic innego, jak tylko uraczyć się nektarem owocowym.

- Hajda do Masiaszka! Kupą, mości skrzatowie! Huzia na nektarek! - odezwały się zaraz życzliwe okrzyki, wspierane dziarskim potrząsaniem dzwoneczkami przy czapkach, podskokami na lewej nodze i zabawnymi przyśpiewkami o anatomii niejakiej Malinny. Wszyscy jak jeden skrzat udali się do butelki, w której kompan Masiaszek miał swoją wytwórnię, i w której pod wpływem promieni słonka najmilszego fermentowały kawałki owoców przynoszone przez mrówki ze stajni kompana Faraonka. Z daleka już było czuć aromacik przechodzonych jabłek, nektaru z płatków stokrotek i konwaliowej ambrozji. Wszyscy bawili się, cieszyli i radowali prawie do ósmej. Koniec.



I tak to jest, kochani: gdy chcecie chlać do rana, okazja znajdzie się sama.



Sołtys Szuwaśko odgarnął szarą pierzynę. Skrzywił się, zaczerpnął powietrza i powiódł po izbie półprzytomnym wzrokiem.

- Uj, żesz ty, w kibieni maciery. A żeb mnie poczochrało. Toż gdzie rozum, agrestówkę na czczo pić.

3 komentarze:

  1. gdzie takie muchy pocztowe można dostać:>?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm! A ja wczoraj drylowałam wiśnie na mój nektarek owocowy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Z muchami ostatnio jest problem, bo złe skrzaty polują na nie, rażąc w locie strzałami o grotach z ostów. Pieką je i podają jako "muchy na dziko" w różnych podejrzanych miejscach.

    Grażyno, jak już Ci mróweczki ten nektarek naszykują, pamiętaj, kto się pierwszy do testowania organoleptycznego zgłosił. Znaczy się że ja ;)

    OdpowiedzUsuń