Jakoś po obrządku przyszedł dziś do mnie Maciaszczyk. Wiecie, ten, co zakład produkcyjny ma i konkurencję dla monopolu państwowego z sukcesem uskutecznia. Szuwaśkowe krowy spokoju dla niego nie dają. Co by nie gadać, jakby głośniej dziś. Muczą i muczą - kolka krowiacza dopadła ich, czy ki czort?
Co zrobisz, zainteresować się trzeba, bo sprawa poważna może być. To, że sołtys nasz zaniemóc mógł to też, ale Maciaszczyk mówi, że dla niego od tego muczenia bimber zsiada się. Przyniósł on nawet dla mnie malutką próbkę. Uj, jakby dżonyłoker czy inna hadość z gieesu. Jak nic uroku samogonka od muczenia doznała. Ledwo myśmy tego litra dopili.
Tak sobie myślę, mówiłem do Maciaszczyka przy szklaneczce, że może on - Szuwaśko niby - niedospany jest, a to z takiej racji, że z Pałąkową Haliną, Radziulisem Czesławem i Kazberukiem Leonem byliśmy my u niego wczoraj i do rana prawie przyśpiewki rozpustne my śpiewaliśmy. W piernatach zabył się musi. Ale sprawdzić trzeba, toż nie po bożemu by było żeby myśmy taką barbeluchę okrutną codziennie spożywali. A niezdrowo jak. Maciaszczyk zgodził się, to tylko jeszcze pokosztowaliśmy czego niezwarzonego żeby niesmak zabić i poszliśmy do sołtysowej chałupy z misją społeczną. Faktycznie, krowie wymiona jak kawony na targu w Paździerzownicy. Takie wielkie i twarde, a nie że zielone na wierzchu; kurki jeszcze więcej niż normalnie zdezorientowane po gumnie biegały, jakby dla nich kto kluczyk w dupę wsadził i nakręcił.
No to co było robić. Wydoiliśmy, kurkom i gąskom zadaliśmy, jenota wyczochraliśmy i dawaj sołtysa naszego przedterminowo wybranego szukać. W chałupie cicho. Piernaty nieścielone. Oj, będzie bieda. Już mieliśmy do Guzika Mariana, posterunkowego z Gliniewic jechać żeby o nieszczęściu donieść, ale wyszło dla nas, że poczekać lepiej. Gdyby Guzik Marian o tym dramatycznym zdarzeniu dowiedział się, jak nic załamanie nerwowe na niego przyszłoby. On największym miłośnikiem maciaszczykowej śliwowincji jest i takiego ciosu jak zepsute dobro mógłby nie znieść.
Usiedliśmy na ławeczce, co ją Szuwaśko sklepał latoś żeby gości godnie podejmować, pojedliśmy słoniny z szuwaśkowej piwniczki, starowinem wygrzebanym zza kopy lucerny zapiliśmy, i radzimy. Pomysł dla zaradzenia kryzysowi taki nawet-nawet dla nas do głowy przyszedł. Dyżury wioskowe my umyśliliśmy zrobić na okoliczność zaginięcia sołtysa naszego najlepszego. Krowy podoi się dwa razy w dzień, to i muczenie ścichnie, i śliwowincja udawać się będzie. Wzięli myśmy bumagę do machorki i dyżury ołówkiem wpisywać zaczęliśmy: kto, kiedy, o godzinie której. Ale patrzym, co za zwida, Szuwaśko z motyką bez ramię przewieszoną popindala. Zadowolony jak żbik po amorach, tyle że na pysku czerwony i oczami rozbieganymi błyska. A, no to jak żbik po amorach. Podbiegliśmy do niego i dawaj wymówkami zasypywać.
- Sołtysie kochany, Grzegorzu ulubiony nasz, pomsta na ciebie. Gdzieżeś bywał, że obrządku nie dopilnowałeś? Toż pszenicznej przepalanki na dożynki mogłoby nie być, a żywina twoja na zatrecenie pójść gotowa była!
Szuwaśko przystanął, spojrzał na nas kiejbyśmy z loveparady wyrwali się, odchrząknął, leniwie poszukał, czy w uchu czego nie ma, i - jak to on - powolutku wychrząkał:
- A, komosę pieliłem.
niedziela, 12 lipca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz