piątek, 10 lipca 2009

Wymienię ja ciebię na nowszy model, albo i nie. Test traktora

Posłuchajcie, co u nas wydarzyło się. Jakoś piątek był, targ w Paździerzownicy odbywał się jak co niedziela. Radziulis Czesław – wiecie, ten, co chałupę porośniętą mchem ma, i co my z nim w durnia gramy jak nie pada pojechał swoją kasztanką żeby traktorom z bliska przyjrzeć się, bo Paździerzownicki Łykend Ciągnikowy akuratnie się odbywał. Powiem ja wam w tajemnicy, że zrobił on to bez to, że dla mnie on zazdraszcza sławojki na gumnie, a dla Szuwaśki traktorka. Na toalencję u niego w zagrodzie miejsca nie ma, to i umyślił on traktorka zanabyć, żeby w tyle technologicznie nie zostawać się. Nie powiem, dobrze on na pasternaku wyszedł tegorocznie, to i na traktorka stać go pewnikiem. A i słoneczniki dla niego obrodzili.

Nu, ale nieważne, słuchajcie. Kasztankę zaprzągł był Radziulis do fury i pojechał traktorka testować. Siadł na siodle. Na siodle traktorka, ma się rozumieć, bo kasztanka niesiodłana w zaprzęgu szła. Sprzęgło dla tej maszynerii wdusił, i wtedy jeszcze dobrze wszystko było. No jak on zapłona zapodał kluczyk przekręciwszy, to trzymajcie mnie żebym nie upadł. Jak kasztanka jego zapieniła się! Umyśliła ona musi, że nowoczesność do wioski przyszła, to że już więcej ciągnąć nie będzie i odstawieniu ulegnie. Ona mądra jest, jejbohu. Z nią lepiej pogadać, niż z człowiekiem. Patrzajcie, taki Świryd Bolesław na ten przykład. Nic, tylko poezja, filolongia, egzystencjalne paradygmaty struktury percepcji, jakaś defraudancja idei manicheistycznej. Czy cuś tam, nie przepowiem. A nu jego, tfu, żeb mnie nie obrobaczyło.

O czym to ja? A, tak. Oj, poszła kasztanka w las jak żbik w rui. Wypięta z fury była, z workiem obroku na pysku. Nalepka z gazety u niej na czole świeciła się tylko, przylepiona taśmą przeźroczystą dookoła łba. „Znoszę w lewo” na niej stało, koślawo niewprawną radziulisową ręką nabazgrane. Ledwo ją, tę kasztankę swoją, Czesław za postronek przy uździe złapał - tak szła. Poczołgała ona sąsiada mojego, nie powiem. Ciągnęła go, jak to w bajkach mawiają, przez pola, przez lasy, ale znać, że chłop krzepę ma. Nie letnik to byle jaki, tylko nasz, koszelewski: nie popuścił.

Jak ja ich zobaczyłem, bo wyjechałem bobu doglądać na kolonii, to Radziulis Czesław zbiedzony był jak żyd w Boże Ciało. Gumiaki ugówniaczone, bo na polach akuratnie chłopy nawozili. A co ja mówię – cały w przeglądzie naszej gleby (klasy sześć i pół minus podatki) on był. O perzu w zębach i szkoda gadać. Olaboga, toć zemsta.

Nu, spotkali myśmy się na zagonie Borowiaka, bo borowiakowa botwina radziulisowej kasztance zasmakowała, to i zatrzymała się, psiakrew. Koszyk z łuskanym bobem aż dla mnie z rąk wypadł. Z wrażenia, a nie dlatego, że żurawinówkę maciaszczykową ja wcześniej z Szuwaśką kosztowałem. Słuchajcie dalej. Wisiał Czesław melodyjnie, czy tam malowniczo na postronku przy kasztankowej uździe jak nie przymierzając potępieniec albo nastolatka na telefonicznym aparacie. Tyle że czesławowa kasztanka bez lat kilka ciągnęła jak złoto. No mówię, zbiedzonego jak wiewiórkę po pląsach z sołtysowym kotem ja Radziulisa rozplątałem, od zniewolenia wywodząc jego. Na honorze on taki defekt też miał, że gumiak jeden dla niego poluzował się i spadł, i tylko onuca za grzbietem kasztanki niczym proporzec szwadronu powiewała, a trzeciej świeżości to ona już dawno nie była. Wiecie, utracić gumiak dla chłopa nie honor, a zaraza epidemiagiczna, jak by tu powiedzieć, wisi w powietrzu.

Kiedy ja tylko przyjaciela mojego od dalszego sponiewierania ustrzegłem, kasztanka jego ulubiona pooooszła, że nawet nie chcecie wiedzieć. Zaraz chłopy po wsiach obławę urządziły. Ze dwóch - aby dopomóc w odnalezieniu zguby. Reszta utrzymuje, że kiełbasa to nie seler.

Oj, Antoni, Antoni, tej nowoczesności to ja już nigdy nie popróbuję musi zawołał ze smutkiem i nostalgią mój przyjaciel Radziulis Czesław, w dal wgapiony. Do nocy on potem swojej kasztanki szukał po polach, po opłotkach, silnie zasmucony przepatrywał horyzont naszej koszelewskiej domeny. Utrudzony był jak kotka na przednówku, gdyż albowiem nogami on wszędzie zasuwał. Rozumiecie, traktorka kupić jemu nie udało się, a jedyny środek lokomocyjny hulał gdzieścik po okolicy.

I ja szukałem, a jakże. Toć on sąsiad mój osobisty jest bez kilka chałup, ale bobem byłem sterany, ech. Wróciłem do obejścia, krowy wydoiłem, kurkom dałem, usiadłem na kamuszku, podumałem trochu i umyśliłem, że pomoc dla niego potrzebna jak dla żyta drożdże w kadzi. Razem z sołtysem naszym, ciągnikiem wspomagani, prędziutko my jego na szutrówce popod Paździerzownicą znaleźliśmy. Uprosili myśmy jego żeby na kolację on do mnie zajechał, a posiliwszy się, dalej z naszą pomocą poszukiwania choćby i do rana prowadził. Nieletko było, ale że u Szuwaśki bulgotało i brzęczało coś za paskiem portek, to i łatwiej negocjować dla nas było.

Kamień z serca. Naszykowałem, co tam miałem. Przepowiem wam kiedy, koliberki tęczowne. Pojedliśmy. Śliwowincją suto przepiliśmy, bo ser, co go letniki zostawiły, niebieską taką pleśnią przeszedł i waniał, tak i prewencję uskuteczniać było trzeba. Wiecie, alkohol zabija te ustrojstwa chorobliwe. Zrobiłem ja nawet deser dla otarcia ócz radziulisowych.

Oj, znać było, że Czesław umęczon okrutnie był. Oczy dla niego same zamykały się. Zanim myśmy te dwa litry wysuszyli, już się druh nasz na nogach słaniać zaczął. Odpocząć na ganku musiał. My z sołtysem dla przepędzenia czasu mało wiele dla pewności pozostania w zdrowiu spożyliśmy, bo miałem ja uchowaną cukrówkę na bananach. Potem ułożyliśmy Radziulisa Czesława na przyczepce do traktorka i powolutku, z racji dziur na szutrówce naszej to w lewo, to w prawo skręcając odwieźliśmy jego do chałupy żeby w piernatach odpocząć mógł, choć to prawie bez płot.




























I tak to, słowiczki wy moje, było z testowaniem traktorka. A co z kasztanką, pytacie może? Ano nic. Jakeśmy podjechali popod radziulisową chałupę, stała ona przy bramce i wyżerała resztki obroku z worka. Dla mnie zdaje się, że przemyślała ona przeszłe wydarzenia i spolegliwsza na nowinki techniczne zrobiła się. Koniec końców pozwoliła Czesławowi tego traktorka kupić, z czego on w te pędy skorzystał. Nu, co by nie gadać, lżej dla niej teraz jest. W sobotę na ten przykład, jak do Radziulisa narzeczona, Kopeć-Poniatowska Zofia przyjeżdżała, to do Paździerzownicy na pekaes nie furą, a traktorkiem on popyrkał, kasztance na łące trawę skubać pozwalając. A wiecie, wdzięczność za co mieć jest, bo nie wiem, czy ową narzeczoną widzieliście. Jeśli wy nie koszelewiaki, to powiem ja wam, że w piórkowej wadze ona na ringu nie poszłaby, jejbohu! Dzieciaki zawsze przyglądają się jak pod nią fura ugina się z jękiem i zakłady o dropsy robią, czy kłonica utrzyma. Co zrobisz, afekt nie kartochli. Z tej mąki chleba, zdaje się, tak czy siak nie będzie, ale o radziulisowych historiach z babami, sprzątaniem chlewika z omułków i pryzmowaniem kalarepy będzie inną razą.

Ot i zakończył się Paździerzownicki Łykend Ciągnikowy. Jutro... Aha, może pozajutro, toż indora rozbisurmanionego bić będziem, a kiedy go złapiem, to i naczelnik gieesu nie wie. No więc, jak my już go złapiemy, przepowiem ja dla was, robaczki, jak z brukwi i wytłoków buraczanych wyczmonić fajne pyzy do napaździerzania listonosza. Pochwalone bądźcie, albo przynajmniej dobrze śpijcie.

5 komentarzy:

  1. Oj tak Antoni. To i szczęście u mnie duże i mechanizacja się zrobiła ;) A i jak Maciaszczykowi co nie wyjdzie to i do baka zalejem....
    Czas nam na to szczęsliwe odnalezienie.. jakie święto zrobic!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo, Czesławie, mniemam ja, że święto my zrobim nie raz, i nie dwa. I jak się kasztanka zgubi, i jak się odnajdzie, i jak dla mnie pierwsze śparagi urodzą się, i kiedy pierwszego jenota ja bić na skóry będę. Nu, z Bogiem. Pierogi ja jutro zamiaruję. Wpadłbyś, mimo traktorkiem przejeżdżając.

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoje opowieści zawsze poprawiają humor :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, jak dla mnie miło jest. Dla takich komentarzy warto pisać po blogu. Zdrowia życzę.

    OdpowiedzUsuń
  5. No Antoni, dziś to ja traktora nie ruszam ;) Tu wyższość kasztanki mojej okazuje się, ja jej w slepia zajrze.. i ona wie gdzie mnie wieźć ma. ;)

    OdpowiedzUsuń