wtorek, 4 sierpnia 2009

Ekstremalna ekskursja cz. 1.

Aj, i nie przepowiem wam, bo różnie bywało. I pekaesa ja zmyliłem, i datę bratowego ślubu Szuwaśko dla mnie pokazywał zatłuszczonym paluchem, nadruki zamazowując. Pojechałem ja do miasta, ale gdyby nie Andruszko Janina, nie uradziłbym. Bo to, uważajcie, jak okazuje się, poza naszym gliniewickim powiatem za śliwowincję nie chcą ani wozić, ani nawet ugościć. Sam z tego mojego plecaka upijać musiałem, bo one światowe ludzie to jakieś takie rowerowe - wino ino. Toż gdzie rozum?! Kwaśne toto, że gębę wykrzywia, a mocy kompot Pałąkowej więcej ma. Tfu. Zaraza i gomoria. U nas jak z litrem do kogo zajdziesz, to w potrzebie pozbawionym noclegu nie będziesz, jadła i napitku dla ciebie nie zbraknie. A i drugi liter jakoś zawsze znachodzi się znikąd, albo spopod stołu. A tam... a nu jego... wiecie wy coś o tym? Toż tam abstynencja zaprzysiężona!

No to będzie tak. Pojechałem, jak wam ja już musi zapodawałem - na bumadze machorkowej sonety w sławojce skrobiąc - na bratowe wesele. Pekaesem jak panisko pojechałem. Najgorzej, że ten pekaes cysterną do bakutilu, niby do przetwórni mączki kostnej, okazał się. Oj tam, śmierdziało tak samo jak w pekaesie, to i nie dziw, że nie spostrzegłem się. Po ciemaku wsiadałem. Popod Siemniaczkami wysypali mnie z oną mączką. Szkoda gadać. Oprószony ponad miarę, drogi do domu weselnego po odzyskaniu oddechu szukać musiałem. Rodzina święta rzecz, czy nie tak, panie dziejaszku?

Idę. Mus brata stronę przy tych durnotach weselnych zasilić. O przepijaniu nie wspominając, bo u mnie w plecaku z piętnaście litry. Ale cuś widzę, jakby nie nasze gliniewickie okoliczności przyrody, jak mówił taki jeden, co z teatrzykiem kukiełkowym do Koszelewa przyjechał i co myśmy jego wyśmiewali sącząc maciaszczykową przepalankę. O Maciaszczyku wspominałem ja dla was? A, dobrze. Co to ja miałem? Nu, patrzę, a tu jakby nie nasze bagienne domeny, tylko górki wyrośli. Nie Siemniaczki, znakiem mówiąc. Ot, psia mać, to dopiero w kałabaniu ja w cysternie z mączką popadłem. Bo jak górki, to ani chybi, czart zaraz jaki pojawi się, albo też na Ślunsku ja znaszedłem się, czego i Baciukowi Józefowi nie życzyłbym, choć skacina. Psiajucha, toż i Zakopane samo mogłoby to być, letnikami oblegane jak pierś kurzęca posypką sezamową, albo jak kostka cukru mrówkami faraonowymi samego Memchotepa. Oj, zgroza na mnie padła!

Opamiętałem się prędziutko, sążnisty łyk czerpiąc z przepastnych gardzieli plecaka. Toż nie, gdybym ja bym był w onych górach, co to wszyscy jadą zobaczyć, jak one widoki przesłaniają, to ja bym nie widział nic, ino te skały. A tu nawet ładnowato; drzewa takie dorodne, jakieś pagórki, a na polach to nie tak, jak u nas, że kartochli, kartochli i żyto (znaczy się to, co urodzić może, i co najwięcej do życia, a nawet do picia potrzebne), ale jabłonków niemało, śliwki takie, że Maciaszczyk nie pogardziłby i ogólnie rzecz ujmując, niebrydko.

Jak raz przechodziłem ja obok parczku takiego ze starymi jaworami i dębami, a tu z tyłu "Antoni, Antoni!" ktoś woła. Co poczniesz, pomyślałem, sława dopadła mnie i sikorki biegną żebym ja dla nich familię swoją nabazgrał na jakiej bumadze. Ale nie, to Andruszko Janina była. Wiecie, ta, co za Ryśka z Przewalanki wydała się i leśniczyną teraz w Paździerzownicy jest. Przyjechała do wód, bo serducho znarowiło się. W Domie Chłoporobotnika zakwaterowana została. Usiedli myśmy na trawie i pociągamy z piersiówki, co ją zawsze mam dla dam. Gwarzymy, i wydało się zaraz, że ja całkowicie w drugą stronę pojechałem, do Gałączowa trafiając. Ot, zaraza, sanatoryjnie luksusów zażywać przyszło.

Jakoś tak pod wieczór było, bo ciemność następowała i ognicho my dla mroku odgonienia rozpalać zaczęliśmy, kiedy najszło nas dwóch takich w czapkach z kozerkami, na czarno ubranych. "Strażnica mniejska" wymalowane na kaftanach oni mieli, i mówią do nas, że siedzenie na trawie i alkoholizacja niedozwolone są ukazem burmistrza. Ot, kołowate jakieś albo nie szczali, to gdzie siedzieć mamy? Na szosie? Jeszcze by brakowało, żebym ja ogień rozpalać na środku drogi zaczął, dopiero by jatka na cały powiat zrobiła się. Ja im nawet tę durnotę ogólnikowo a dosadnie wykazać chciałem, ale nerwowe oni czegoś byli i policją grozić zaczęli. Pomyślałem ja, że może od rana nic jeszcze w gębie nie mieli i temu się tak pieklą. Na trzeźwo człowiek podrażniony chodzi. A że ugościć rodaka - rzecz święta, wyjąłem ja butelkę na zgodę i mówię żeb popili, bo bez łyka robota nie idzie, czort. Ooo, wtedy to dopiero oni zagotowali się. Mówię wam, jaskółeczki ulotne, jakby ten tajfun El Niunio nadszedł i snopowiązałkę dla nich razem z budą, psem i zapasem samogonki porwał na zatracenie. Nic ja z tego nie rozumiem: toż najlepszą maciaszczykową produkcję ja dla nich zapodałem.

O tym, co działo się kiedy już z ciurmy wyszedłem i jak nazad do województwa naszego ja wróciłem opowiem wam, słowiczki, inną razą (gdybym ja wszystko zaodraz wam przepowiedziałem, to byście jako susełki posnęli). Jak też o metodzie ugotowania serwatki ze słoniną na modłę Szuwaśki. Bywajcie i nie rozprawiajcie za wiele ze strażnicą mniejską, bo nie rokuje to dobrze. Z drugiej mańki, w tej ciurmie najgorzej nie jest. Na łeb nie kapie, jeść dadzą, a kiej człowiek zaradny, jak nie przymierzając ja, litra w portkach uchowa, to i nudzić się nie nudzi. Nu, z Bogiem.

2 komentarze:

  1. Oj, witaj Antoni! tęskno już mi było do Twoich zapisków... Przygód widzę nie brakowało, ale mam pytanie: Pora żniw przecie,Ziemianin relacje zdaje na bieżąco, a kto się twoim polem zajmował? Czyżby Szuwaśko po sąsiedzku?

    OdpowiedzUsuń
  2. A, powitać, powitać! Żyto i jęczmień sprzątnąłem ja wcześniej ciut, bo wynająć pole chciałem na Międzygminne Zawody w Kucaniu, a słoneczniki porznęli dla mnie Szuwaśko z Pałąkiem, i dalim radę.

    OdpowiedzUsuń