czwartek, 1 kwietnia 2010

Wyjście z cienia

Dzień dobry Państwu. Uznałem, że nadszedł czas aby się ujawnić. Ukrywanie się za wymyśloną przez siebie postacią zaczęło mi doskwierać; pragnę abyście również mnie poznali i może odrobinkę polubili. Od Antoniego Czypraka różni mnie wiele. W Internecie jedynie kreuję postać tego niechlujnego rolnika, w rzeczywistości będąc kimś innym w tym najlepszym, najwspanialszym i najrealniejszym ze światów (haha, najrealniejszym ze światów, to ci dopiero; mam nadzieję, że wybaczycie mi ten nieszkodliwy, ale jakże miły żarcik, który jak żadna przemowa potrafi przełamać pierwsze lody, rozluźnić atmosferę i sprawić, że będziecie patrzyli na mnie przychylniejszym okiem). A zatem pozwolę sobie skreślić kilka słów o tym, co mi w duszy gra.

Symbolicznemu wyjściu z cienia sprzyja zmiana daty: nadszedł nowy, wiosenny miesiąc, miesiąc budzenia się życia; ten nowy etap w corocznym, powtarzającym się od niepamiętnych czasów rytmie przypływów i odpływów, obumierania i odradzania się przyrody, jest dobrym pretekstem również do mojego odrodzenia, pokazania się szerszej publiczności bez zbędnych masek.

Naprawdę nazywam się Franciszek Kulas. Mieszkam w pięknym Pozdzierzynku Karczewskim i jestem kierowcą autobusu. Od dwudziestu bez mała lat jeżdżę linią numer 5, która wśród kierowców autobusów uznawana jest za trudną i wymagającą doświadczenia, a pracownicy zakładu komunikacji jeżdżący tą linią cieszą się szacunkiem kolegów po fachu i pasażerów. Mam żonę Zofię, synów: Polikarpa i Izydora, oraz konia Poszepszona, którego trzymam na balkonie.

Otrzymałem go gdy był malutkim źrebaczkiem w dowód wdzięczności od członków Związku Szlifierzy Kamyków, których cztery lata temu odwoziłem z trzydniowego Karmicznego Sympozjum Szlifowania Oddechem. Z racji tego, że wraz z moją ukochaną rodziną, trzema strusiami i psem, o których dotąd przez nieuwagę nie wspomniałem, mieszkamy w kawalerce na szóstym piętrze wieżowca, po powrocie z pracy wyprowadziłem go na balkon aby móc bez przeszkód umyć ręce i spożyć posiłek. Kiedy jednak następnym razem zajrzałem aby sprawdzić, jak się miewa, stwierdziłem oszołomiony, że w międzyczasie nasz nowy pupil urósł do tego stopnia, że przestał się mieścić w drzwiach, nie mógł też zeskoczyć na ziemię ze względu na dzielącą go od niej odległość. Na szczęście dowiedziałem się wkrótce, że konie karmione wilgotną koniczyną po jakimś czasie nabierają objętości, stają się niesłychanie lekkie i unoszą się do góry przed pierwszą wiosenną burzą, po czym majestatycznie odpływają do doliny żerujących koni.

Fakt, że koń Poszepszon urósł tak bardzo w ciągu zaledwie roku czy dwóch tłumaczę tym, że nasz blok powstał przez adaptację zabudowań Zakładów Nawozów Azotowych, które zbankrutowały po tym, jak okazało się, że w powietrzu mamy w bród azotu i nie ma potrzeby produkować go dodatkowo. Unosząca się w powietrzu mączka azotowa stymuluje piękny wzrost roślin, zatem dotyczy to zapewne w równej mierze i zwierząt.

Skoro przy roślinach jesteśmy, nie mogę nie wspomnieć, jak jestem dumny z mojej hodowli geranium, której zazdroszczą mi znajomi i niektórzy sąsiedzi. Ja to jednak nic — i tu pozwolę sobie na wyrażenie radości z osiągnięć mojego starszego syna Polikarpa, noszącego imię po pradziadku, uczestniku wojen burskich. Ma on mianowicie bujną uprawę roślin w pralni na ostatnim piętrze naszego bloku. Specjalizuje się w hodowli rzadkiej i bardzo wymagającej rośliny, zioła świętej Marii. Swojej pasji poświęca każdą wolną chwilę, nawet rozmawia ze swoimi podopiecznymi, nazywając je pieszczotliwie „Marysieńką”. Na polu uprawy zioła świętej Marii odnosi ogromne sukcesy, na co wpływ może mieć wspomniana mączka azotowa. Po plony zgłaszają się z całej Polski kupcy, którzy cenią jej właściwości lecznicze: udrażniające drogi oddechowe i uśmierzające ból.

Jako dowód przytoczę zdarzenie sprzed roku. Cierpiałem wówczas na zapalenie dróg moczowych, niezwykle bolesną przypadłość. Mój kochający Polik, jak pieszczotliwie nazywamy tego szalenie sympatycznego dryblasa, zaproponował mi wypalenie kilku listków zioła świętej Marii w specjalnej szklanej rurce. Uspokojeni wiadomością, że nie zawiera ono nikotyny, tak niebezpiecznej dla zdrowia, ja i cała moja rodzina zażyliśmy leczniczego seansu. Proszę sobie wyobrazić, ból w jednej chwili ustąpił jak ręką odjął. Poczułem się do tego stopnia zdrów, że natychmiast wzięliśmy się za ręce i w podskokach pobiegliśmy na Seszele, gdzie przez trzy miesiące pławiliśmy się w oceanie, szeleściliśmy sreberkami od cukierków i graliśmy w berka z zielonymi fortepianami. Potem wróciłem i założyłem tego bloga.

Prowadzenie bloga pozwala mi na zdystansowanie się od otaczającej rzeczywistości z jej rozlicznymi niedoskonałościami, których uosobieniem jest stworzona przeze mnie postać Antoniego Czypraka. Daje też możliwość kontestacji mrocznych zakamarków duszy nie tylko mojego alter ego, ale też dużej części społeczeństwa, której nieobce są idee bałwochwalczego, sybaryckiego rozpasania i nieumiarkowania. Można by rzec, że pisanie tu ma dla mnie znaczenie autoterapeutyczne, ponieważ umożliwia wzniesienie się ponad otaczający chaos, ponad brudny ziemski padół, i zadumę z tej perspektywy nad przywarami i niemocą współczesnego świata.

Tym, co najwyraźniej odróżnia mnie od Antoniego, i co — mam nadzieję — uznają Państwo za stosowne docenić, jest umiłowanie ojczystej mowy. Od dziecka szkoliłem się w pożytecznej sztuce pięknego wysławiania się. Wiele czytam. Param się trudną sztuką haiku. Swoją poezję publikuję w miesięczniku „Twoje Imperium Haiku i Sudoku”, a wszelkie wulgaryzmy bezlitośnie wypleniam ze słownika mojego i moich najbliższych. Niestaranne, gwarowe sformułowania, będące koronnym dowodem intelektualnej indolencji mojego, pożal się Boże, bohatera literackiego, z wykoślawionymi obrzydliwie wyrazami podsłuchuję na targu, gdzie udaję się celem zakupu warzyw i owoców, a także koniczyny dla Poszepszona. Szczególnie pewna niewiasta handlująca palisandrowym parkietem jest dla mnie źródłem wiedzy o daleko posuniętym prymitywiźmie językowym moich niewykształconych w wystarczającym stopniu rodaków. Jej słownictwo przyprawia o dreszcze, ale wybaczam jej to, ponieważ dzięki niej świat pokazany na blogu nabiera znamion przaśnej i nieokrzesanej co prawda, ale jednak prawdziwości.

Pisząc bloga, wyraźnie skontrastowałem zainteresowania i preferencje moje i wytworu mej wyobraźni, aby tym lepiej widać było, że w prawie każdym, w tym przypadku we mnie, mieszka dobro i życiowa mądrość, i że zawsze — jeśli tylko człowiek błądzący zechce — znaleźć może kogoś, w tym przypadku mnie, na kim może się wzorować w schodzeniu z drogi zepsucia i nihilizmu. Mam tu na myśli, jak się być może Państwo domyślają, wszelkie używki. Lampka wina dwa razy w tygodniu (we wtorek i w sobotę po obiedzie) i owszem, ale po cóż więcej? Zresztą, mnie by nawet nie wypadało, od ubiegłego roku jestem bowiem sekretarzem Towarzystwa Trzeźwości Operatorów Wózków Widłowych. Mam nawet stosowną legitymację dokumentującą pełnienie tej zaszczytnej i ważnej społecznie funkcji. Czasem nonszalancko wyjmuję ją w sklepie razem z banknotami i niby w roztargnieniu i pośpiechu kładę na ladzie na czas regulowania należności aby panie ekspedientki i inni klienci mogli zauważyć i docenić, że nie mają do czynienia z byle chłystkiem.

Zgrozę we mnie i w każdym rozsądnym człowieku budzi widok nietrzeźwych, śmierdzących oparami alkoholu i tytoniu młodych ludzi, którzy niszczą przyszłość nie tylko swoją, ale też przyszłość całego narodu, z czego częstokroć nie zdają sobie sprawy, wszelkie objawy życzliwego zainteresowania zbywając stekiem wyzwisk, a nierzadko — co przyznaję nie bez bólu — przemocą fizyczną. A przecież można kulturalnie i pięknie spędzić wolny czas na popijaniu herbatki z hibiscusem z pyszną konfiturą malinową w gronie znajomych, przyjaciół, oddając się emocjonującym rozgrywkom w bierki lub zgaduj-zgadulę. Można też, nie uciekając się do siejących śmierć nałogów, spędzać pożytecznie czas na wędrówkach na łonie przyrody, co mam przyjemność praktykować ze zgraną paczką kumpelek i kumpli (proszę wybaczyć to osobliwe słownictwo, ale znamy się już tyle lat, że pozwalamy sobie na niesamowicie swobodne okrzyki „ty byku!” albo „a niechże cię!”). Pierwsze wycieczki odbyliśmy jeszcze w czasach technikum mechanicznego i studiów na Wydziale Hermeneutyki. Wspólnie założyliśmy Koło Turystyczne „Obieżyświat” i do dziś penetrujemy okolice Pozdzierzynka poszukując roślin do zielnika czy też z atlasem zwierząt w ręku wypatrując osobników niewidzianych wcześniej gatunków naszych Braci Mniejszych. Myślę, że na tym tle widać, jak wielka przepaść dzieli mnie i Antoniego. Jest to też w moim mniemaniu najlepszy powód, dla którego moja skromna osoba ma prawo zasłużyć na ciepły kątek w Państwa dobrych i kochających sercach.

Innym aspektem życia, który odróżnia prawdziwego mnie od rozpasanego Antoniego, są kulinaria. Nie umiem i nie lubię gotować. Przepisy, które tu umieszczam, są wyssane z palca, składniki dobrane na chybił-trafił, a te niby potrawy wykonuję przy pomocy farbek, styropianu, plasteliny i nitki do wyszywania jeśli akurat prezentuję potrawę z makaronem (chcę, żebyście Państwo wiedzieli, że nitki są w moim posiadaniu stąd, że po pracy zajmuję się dzierganiem wyszywanek, których głównym bohaterem jest Sylvester Stallone; jestem z nich dumny, a szczególnie z tej, na której przedstawiłem mojego idola walczącego z sześciogłowym tapirem). Jeśli chodzi o umiejętności kucharskie, umiem zrobić tylko salceson z marchewki, ale przyrządzam go niezwykle rzadko, ponieważ na co dzień jadamy przygotowane przez moją kochaną żonę kotlety mielone. Zazwyczaj bardzo nam wszystkim smakują, zwłaszcza strusiom. Niekiedy tylko, ale niezmiernie rzadko, otręby, które są głównym składnikiem tej pysznej potrawy, w niewystarczającym stopniu zdążą nasiąknąć wodą i mają nieco suchą konsystencję. Musimy je wtedy popijać Kuka Kolą z Kukułki.

Jedynym, co łączy mnie z moją kreacją literacką, są kalosze. Odkąd strusie wydziobały dziurę w dnie wanny, po obfitych opadach deszczu miewamy w mieszkaniu nieco mokro i jesteśmy zmuszeni do noszenia butów gumowych podobnie jak mieszkaniec Koszelewa. Wcześniej chodziliśmy boso, ale skóra na stopach nieprzyjemnie marszczyła się i nabierała brunatnego odcienia. Rzeczona wanna stała i zbierała wodę kapiącą z dziury w suficie, powstałej po nadbudowaniu nad halą Zakładów Nawozów Azotowych, w której wygospodarowano już wcześniej miejsce na siedem kondygnacji mieszkalnych, kolejnych dziewięciu pięter bez odpowiedniego wzmocnienia konstrukcji budynku. Jest nam teraz przyjemniej w liczniejszej kompanii sąsiedzkiej: mnożą się zabawne psoty i udawane złośliwe przytyki, oczywiście podszyte wielką sympatią i życzliwością; są też, niestety, związane z tym niedogodności, że wymienię chociażby powstawanie szczelin, którymi dostaje się do naszego przytulnego i wesołego gniazdka woda, gruz i paprochy. Ubytki próbowaliśmy zatkać Ręcznikiem, ale przy okazji tego eksperymentu okazało się, że Ręcznik ma lęk wysokości. Ponadto, jak każdy pudel, jest stworzeniem energicznym i żal się nam go zrobiło kiedy tak bezradnie wisiał pod sufitem. W dodatku uszczelniając dziurę blokował co prawda przedostawanie się wody, ale z drugiej strony nie mógł wychodzić na spacery, więc i tak było mokro. Mam nadzieję, że nie muszę dokładniej tłumaczyć tego zjawiska, ponieważ zagłębianie się w szczegóły fizjologii i anatomii byłoby dla mnie krępujące.

Och, jakże się rozpisałem! Gdybym napisał jeszcze troszkę, bez wątpienia zanudziłbym Państwa albo przyprawił o ziewanie! (Hohoho, utwierdzam się w przekonaniu, że zabawne wtręty pozwalają utrzymać należyte tempo opowieści i zainteresowanie audytorium. Uważam, że idealnie udaje mi się przykuć Państwa uwagę do opowieści o mnie i o mojej rodzinie.) Długość niniejszej konfesji jest jednak dowodem na to, że jestem nietuzinkową, miłującą kulturalny sposób bycia, wartą poznania osobą o wszechstronnych zainteresowaniach i ugruntowanych poglądach na zastaną rzeczywistość. Wszyscy zresztą potwierdzą, że w przypadku człowieka o szerokich horyzontach trudno jest streścić w kilku zdaniach przepastny ogrom duszy kiedy się chce powiedzieć jak najwięcej nieznanym, choć tak znajomym przecież osobom; wszak znam Państwa doskonale z korespondencji, z komentarzy pod wpisami. To Państwo nie znaliście wcześniej mnie, gdyż ukrywałem się dotąd za nienaturalnie przerysowaną postacią Antoniego Czypraka.

Mam nadzieję, że teraz się to zmieni i że obdarzycie mnie Państwo sympatią, ponieważ od dziś nie będę się już chował za rolnikiem z nieistniejącego Koszelewa, ale w swoim własnym imieniu będę próbował przybliżyć Państwu swoją osobę, miasteczko, w którym mieszkam, a także moją rodzinę, przyjaciół i sąsiadów. Będzie o rozgrywkach w tryk-traka, ile kto zdobył punktów. Będzie o wycieczkach na sobotnie pikniki. Relacje te będę uzupełniał śmiesznymi opowieściami o tym, kto za kogo się przebrał, ale też praktycznymi informacjami o zwierzętach, które podczas tych wypraw wytropimy czujnym okiem naszych aparatów fotograficznych. Będę także dużo pisał o uprawie geranium, ale nie zamierzam, rzecz jasna, być nachalny i wprawiać Państwa w zakłopotanie trywialnymi opowieściami o tym, jak je podlewam. Och, poczucie humoru wyraźnie mi dziś dopisuje. Fantastycznie, do diaska! Przepraszam, zagalopowałem się.

Jutro moje nowe życie internetowe rozpocznę pierwszą częścią relacji ze spotkania z Asią i Jackiem, naszymi przyjaciółmi. Graliśmy ostatnio w warcaby, Asia opowiedziała nam swój długi sen i było prześmiesznie, ponieważ Jackowi wysunęła się z rąk filiżanka z kakao. Na szczęście była pusta, więc nic się nie stało, ale śmiechu było co niemiara. Myślę, że będzie to przyjemna lektura.

Kończę ten krótki z konieczności i niewyczerpujący — mimo że obszerny — szkic, prezentujący moją sylwetkę, choć jedynie duchową, a nie namacalną (nie mam pewności, czy nie szafuję zanadto pociesznymi dygresjami). Moim marzeniem jest abyście przyjęli mnie Państwo do swoich domów i do wdzięcznej pamięci, jak byliście łaskawi uczynić to mojej karykaturze, Antoniemu Czyprakowi. Negatywowi, że się tak wyrażę. A więc, do uwidzenia się jutro z kochanieńkim Państwem, że zakończę swój wywód jeszcze jedną krotochwilą.

Pozdrawiam serdecznie
Franciszek Kulas, kierowca autobusu linii numer 5

37 komentarzy:

  1. Nie wierzę w ani jedno słowo :D Franciszku :P

    OdpowiedzUsuń
  2. I ze to niby pan Kulas jest Twym negatywem Antoni? Bardzo mi sie to prosze Pana podoba!

    "(zony kotlety mielone) Zazwyczaj bardzo nam wszystkim smakują, zwłaszcza strusiom."

    ale nadal nie jestem pod stolem!

    OdpowiedzUsuń
  3. Drogi Franciszku,
    chodzi mi po głowie (czy to aby jest dobry zwrot? - oceń sam w swym umiłowaniu jakże pięknej tej naszej ojczystej mowy). Otóż marzy mi się kolekcja motyli. Zastanawiam się właśnie, czy lepiej je łapać samemu w siatkę, czy zatrudnić do tego wyspecjalizowanych headhunterów (podobno działają tacy w branży motylkowej - wyłapują najbardziej utalentowane motyle - w sensie ich uwzorowania na skrzydłach i trenują je w śpiewie i poezji). Oczami wyobraźni widzę już, jak zgrany zespół z nimi stworzę, tylko no właśnie - jak się za to zabrać. Wierzę, że w Twojej jakże zgranej i zapewne mocno uczonej paczce dobrych znajomych znajdzie się ktoś, kto pomoże mi rozwiązać ten delikatny problem.

    Z pozdrowieniem
    occhiolino

    OdpowiedzUsuń
  4. Occhiolino poruszylo wysokiej wagi problem!
    Moze jednak o tak poznej porze czlowiekowi trzeba spac mista blogi sledzic?

    Pozdrawiam na noc!

    OdpowiedzUsuń
  5. Droga Burusiu, to bardzo poważna sprawa. Można nawet by rzec: życia i talentu.

    Bardzo liczę na pomoc naszego, jakże serdecznego kolegi, Kulasa Franciszka.

    OdpowiedzUsuń
  6. I ja tak Oczko uwazam, hodowcy motyli, jak i hodowcy golebi pocztowych, to bardzo powaznni ludzie, hodowla taka nadaje sens zycia! Zywemu stworzeniu nalezy sie szczegolna uwaga, troska, nie tylko poranne poglaskanie w pyszczek (jak w przypadku mucki)! Dlatego bacznie sledzic bede odpowiedzi w tym watku, tak.

    OdpowiedzUsuń
  7. Burusiu Słodka,
    zgodzę się z Tobą z radością wielką. Przyklasnę nawet, gdyż rację masz dużą mówiąc o tym sensie życia. Ach! Jak to dobrze, że nasz Drogi Kulas Franciszek się ujawnił. W końcu porozmawiamy na poważne i jakże trudne tematy o motylach i innych hodowlach, a niechby i geranium, tudzież ziołach Maryji świętej. To będzie balsam dla duszy, jakże nadszarpniętej, po tych hulankach przy pełnych procentowo butelkach na stole tego rozpasańca Czypraka Antoniego.

    Całuję serdecznie
    occhiolino

    OdpowiedzUsuń
  8. Panie Franciszku, jako że mowa ma w tych wysokich rejestrach, w których Pan się poruszasz, lekko koślawą pewnie jest, to żeby uszu Pańskich nie brukać słownictwem czy składnią nieodpowiednią - spytam tylko krótko: gdzie jest ten targ co koniczynę na nim sprzedają? Nabyłabym dla Łaciatej tego karykatury Czypraka, ona lubi ponoć jak się do niej przymilać, wezmę jak będę z kolejną wizytą się wybierać..?

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziewczęta, o tak, żywej istocie należy się atencja i poszanowanie, uwaga i troska, takoż i radam wielce, że dane nam będzie tu słów kilka kulturalnie zamienić na ten i inne tematy, aczkolwiek żywię niekłamaną nadzieję, że Pan Franciszek nie omieszka poczęstować nas ową wzmiankowaną wyżej kuku-kolą, bo jakże to tak o suchym pysku, tfu! znaczy suchej jamie gębowej dysputy kształcące wieść..?

    OdpowiedzUsuń
  10. Moniko,
    ja myślę, że lepiej byłoby prowadzić te jakże elokwentne i nader zajmujące dysputy, przy herbatce hibiskusowej. Koniecznie w filiżankach. Tak "ęą". I jeszcze zjadając przy tym ptysie - widelcem.

    z pozdrowieniem (również dla Franciszka Naszego Drogiego)
    occhiolino

    OdpowiedzUsuń
  11. Fakt publikacji tej godnej podziwu, szczerej aż do bólu samokrytyki właśnie 1 kwietnia jest wielce znamienny.
    Oczywiście ja też nie wierzę w niektóre zamieszczone tu wywody, choć sam fakt mistyfikacji wydał się jakiś czas temu w audycji radiowej trójki.
    Czyhałam na nią szczególnie, chcąc usłyszeć durszlakowców znanych tylko z pisma sieciowego.
    No i tam się wydało co nieco.
    A może tam też było klituś bajduś?
    Chyba się nie dowiemy...

    OdpowiedzUsuń
  12. I zapomniałam o świątecznych pozdrowieniach dla naszego Tajemniczego - nadrabiam niedopatrzenie:
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  13. Takoż i ja uważam Occhiolino droga, zważać również musimy by nie zapomnieć pod prawidłowym kątem odgiąć małego palca trzymając owe filiżanki pochodzące zapewne z rodowego serwisu PP. Kulasów..
    Tymczasem dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
  14. Moniko Przesympatyczna,
    nie wspominałam o odgięciu (prawidłowym - rzecz jasna) palca, bo wydawało mi się to oczywiste. W innym przypadku wyjdziemy za kpiące sobie z zasad savoir - vivr'u kreatury, nieobyte w standardach kulturalnego siedzenia przy stole.
    Ale oczywiście - masz rację. Jeśli tylko możemy - naszą powinnością jest uświadamiać nieobytych o zasadach prowadzenia zajmujących rozmów z elementarnymi przynajmniej gestami dobrego wychowania.

    Ściskam
    occhiolino

    OdpowiedzUsuń
  15. Oczami wyobraźni widzę miny tych, którzy liczyli na nieco inne "obnażenie" prawdziwej twarzy Antoniego;D

    OdpowiedzUsuń
  16. Antoni, wreaaaacaaaj!
    Franciszek Kulas ma pewne zalety. Ot, teraz jestem w takiej formie, ze przydało by mi się trochę zioła świętej Marii od Polikarpa :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Kim jesteś i co zrobiłeś Antoniemu??!! :/
    Poooliiiiiicjaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!
    ;]

    OdpowiedzUsuń
  18. -> Muscat
    :D Dokładnie to samo pytanie chciałam zadać:D

    Antoni WRÓĆ!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  19. Niezly zart Antoni, naprawde dobry, ale nie wierze w ani jedno slowo, przeciez dzisiaj prima aprilis. Swoja droga jestem pod wrazeniem, co za slownik! Przyznaj sie, kto to napisal? Czyzby moj ulubiony koscielny?

    OdpowiedzUsuń
  20. Antoni, Franciszek czy też sam Poszepszon, i tak Cię (nie)Kruszynko ubóstwiam do schrupania pod każdą postacią w dzień powszedni, święta oraz pierwsze kwietnie :D
    Mów, opowiadaj! :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Te, pajac, jutro ma mi tu być Czyprak, zgoda? :P

    OdpowiedzUsuń
  22. Ło Matko! Łantoni, bój się Boga, cegóś Ty sie nazerł. I kto terozki bedzie nam linie kulinarnom wyznacoł? Pytom sie.
    "poliszynel"

    OdpowiedzUsuń
  23. Czesław Radziulis1 kwietnia 2010 13:08

    Ty Franciszek.. weź Ty się lepiej za gotowanie.. ja poleje.. to i sie nawrócisz... ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. Antoni vel Franciszku - turlam się ze śmiechu :DDD Tylko nie wiem, czy będę bardziej tęskniła za Antonim czy Franciszkiem (i jego Poszepszonem :D), w zależności który tu będzie się teraz panoszył :D

    OdpowiedzUsuń
  25. Franciszek Kulas1 kwietnia 2010 14:21

    Och, nie spodziewałem się takiego odzewu, doprawdy! Jest mi ogromnie miło. Jeśli Państwo pozwolą, ustosunkuję się do poszczególnych wypowiedzi. Odnoszę wrażenie, że moja odpowiedź jest zbyt długa, dlatego podzielę ją na dwie części.

    Pani Polko, jest mi niezmiernie przykro. Co mogę zrobić aby Pani uwierzyła? Wiem, opublikuję swoją legitymację Towarzystwa Trzeźwości Operatorów Wózków Widłowych!

    Droga Pani Buruuberii, nawet nie potrafię powiedzieć, jak się cieszę, że moja osoba przypadła Pani do gustu! Niewymownie!

    Przechodzę do odpowiedzi na pytanie Pani Occhiolino. Przeczytałem Pani pytanie z samego rana. Samodzielne łapanie motyli jest czynnością uciążliwą i skomplikowaną. Rozmyślałem o nim podczas zwyczajowej porannej lektury "Nad Niemnem" i potem, kiedy piłem rumianek. Wymiernej pomocy w znalezieniu odpowiedzi udzielili mi moi przemili sąsiedzi. Otóż kiedy szedłem na targ po koniczynę, spotkałem pana Stanisława z 14. piętra. Zwierzył mi się kiedyś, że w ubiegłym roku złapał zapalenie. Zasięgnąłem dziś u niego informacji i dowiedziałem się, że aby nie złapać zpalenia, trzeba ciepło się ubierać. Z kolei pani Wandzia z parteru, która przyłączyła się do naszej dysputy, wyznała, że kiedyś kierowca PKS jechał bardzo szybko i miała od tego motyle w brzuchu. Z wrodzoną przenikliwością na podstawie tych wyznań skonstatowałem, że aby samodzielnie łapać motyle, najlepiej jest podróżować autobusem z dużą prędkością, zdejmując uprzednio odzież. Żałuję, że pan Wacek nie mógł dziś ze mną rozmawiać, gdyż mógłby on wnieść nowe światło do tych rozważań. Pan Wacek co prawda nigdy niczego nie łapał, był za to łapany przez stróżów prawa, i to niejednokrotnie na gorącym uczynku. Niestety, pan Wacek wracał właśnie z potańcówki w pobliskim barze Klin i nie miał nastroju na pogawędki. Myślę, że był znużony tańcem.
    Mam nadzieję, że to pomoże rozwiązać problem Pani i Pań Moniki i Buruuberii. Niestety, dziś nie udało mi się zasięgnąć opinii na temat gołębi, a mnie również zafrapował ten temat. Jutro koniecznie muszę porozmawiać z panem Adasiem z osattniej klatki. Jego sympatia, pani Mariola, zdradziła mi bowiem, że pan Adaś ma wielkiego ptaka. Może mamy podobne zainteresowania i pan Adam także hoduje strusie?

    Wszystkie Panie zapraszam na herbatkę z hibiscusa i wymianę doświadczeń w uprawie geranium i odchylania małego palca podczas spożywania płynów z filiżanki. I oczywiście na Kuka Kolę.

    Szanowna Pani Pelu, najmocniej dziękuję za życzenia. Pozwolę sobie przekazać je rodzinie. Na pewno wszyscy się ucieszą, a najbardziej strusie.

    Pani Moniko, dojazd na nasz targ nie jest trudny. Najlepiej w Moździrzewie kierować się na Kraski Kołczatki, skręcić w kierunku Kałmunic, a po wjechaniu do wjechania do Pozdzierzynka i minięciu uroczego neoklasycystycznego kościółka skręcić w prawo. Targ jest u wylotu na Karcimieszki.

    Pani Patrycjo, czyżby informacje zawarte w tym wpisie były niewystarczające? Czy dobrze się domyślam, że pragnie Pani dowiedzieć się więcej na przykład o preferowanej przeze mnie muzyce, utworach literackich, ulubionej epoce w dziejach? Och, Pani mi pochlebia! Jest mi szalenie przyjemnie.

    OdpowiedzUsuń
  26. Franciszek Kulas1 kwietnia 2010 14:22

    Miła Pani Grażyno, z przyjemnością podeślę Pani paczuszkę z ziołami świętej Marii.

    Szanowne Czytelniczki Muscat i Dikejko, Czypraka tylko wymyśliłem, więc odsyłając go w niebyt nie mogłem wyrządzić mu żadnej krzywdy.

    Pani Anastazjo, proszę nie wątpić w moje umiejętności, to sprawia mi ból. Wiele godzin - ba, dni - spędziłem na doskonaleniu w dziedzinie oracji i retoryki.

    Najmilsza Pani Magento, aż się zarumieniłem i musiałem wziąć kilka głębszych wdechów. Nawet nie wyobraża Pani sobie, jak wielką radość sprawia mi Pani zachętami do dalszego prowadzenia bloga. Specjalnie dla Pani natychmiast po Świętach umieszczę wpis o wiosennym nawożeniu geranium.

    Pani albo Panie Anonimie, nieładnie tak się ukrywać. Trzeba mieć tyle odwagi żeby się przedstawić. Ale już dobrze, już dobrze, nie gniewam się. Rozumiem, że zanim nie zaskarbię sobie Waszej życzliwości, możecie być jeszcze trochę przyzwyczajeni do Antoniego Czypraka. Postanowiłem zatem raz w miesiącu wcielać się w postać tego renegata.

    Panie Poliszynelu, pragnę zwrócić uwagę, że dbałość o czystość mowy powinna być nadrzędnym dążeniem każdego kulturalnego człowieka. Z chęcią natomiast podejmę sięinformowania Państwa o swoim menu. Dzisiaj na przykład na śniadanie zjadłem kanapkę z kiełbasą krakowską, którą popiłem rumiankiem. Na obiad natomiast był wyśmienity kotlet mielony.

    Panie Czeławie Radziulisie, proszę panmiętać, że jako mieszkaniec Koszelewa, Pan także został przeze mnie wymyślony. Póki Pan tego nie zrozumie, zapraszam na zdrowy napar z rzepy, jednak domagam się aby pozwolił mi Pan pełnić honory gospodarza, do którego obowiązków należy napełnianie naczyń gościom.

    Pani Komarko, mam nadzieję, że wkrótce zapomni Pani o Antonim.

    Najmocniej dziękuję Państwu za odwiedziny, za życzliwe wpisy i już się cieszę na nasze przyszłe spotkania na tych łamach. Pędzę zaparzyć melisy, ponieważ czuję wzbierającą euforię.

    OdpowiedzUsuń
  27. Franciszek Kulas1 kwietnia 2010 14:46

    Hmmm... ;D

    OdpowiedzUsuń
  28. Zaglądam do Szanownego Pana od dłuższego już czasu i niezmiennie jestem pod wrażeniem kunsztu kulinarnego jak i oratorskiego:)Tym bardziej cieszy mnie wiadomość, iż Antonii to tylko postać fikcyjna, bowiem zatrważał mnie jego pociąg do napojów wyskokowych. Ślę ukłony Mariola z Brąswałdu

    OdpowiedzUsuń
  29. Franciszek Kulas1 kwietnia 2010 18:06

    Droga Pani Mariolu, jestem niezmiernie rad, że należy Pani do grona osób rozsądnych, którym obce jest nadużywanie śmiercionośnych, patogennych używek. Ach, jak pięknie byłoby naleźć ludzi dobrej woli, którzy chcieliby razem stworzyć piękny ruch "Blogerzy dla życia w trzeźwości"!

    OdpowiedzUsuń
  30. Drogi Panie Franciszku,
    serdecznie Panu dziękuję za tak wyczerpującą odpowiedź. Jestem niezwykle wdzięczna, że zechciał Pan się podzielić swoją bogatą wiedzą i na domiar zaczerpnął również z wiedzy swoich jakże wspaniałych przyjaciół, tudzież sąsiadów.

    Nieco wyjaśniła się już kwestia pozyskiwania motyli, w których tak mocno pokładałam swoje nadzieje. Obawiam się tylko, iż przez wgląd na to, że jestem nieśmiała, nie rozbiorę się z odzieży w ogórku relacji Larwica - Owadziówka. Cóż... westchnę tylko ciężko, marzenia to jednak piękna rzecz.

    Ale na zakończenie dodam, że i mnie zafrapował mocno temat dużego ptaka, co to ma go podobno pan Adaś. Jeśli byłby Pan, Panie Kulas podzielić się z nami tą wiedzą, bylibyśmy (jak mniemam, reszta Pana wspaniałych czytelników również) bardzo zobowiązani.

    Z serdecznym pozdrowieniem
    occhiolino

    OdpowiedzUsuń
  31. Franciszek Kulas1 kwietnia 2010 19:47

    Miła Pani Occhiolino,
    Nie należy zbyt pochopnie rezygnować z marzeń, ponieważsą one siłą napędzającą naszą kreatywność. Ja również jestem nieśmiały, i to do tego stopnia, że czasem wstydzę się stanąć w ogonku do kasy. Jednak kiedy zadurzyłem się w mojej obecnej żonie, nic nie mogło stanąć na drodze do naszego szczęścia. Nie miałem odwagi wyznać jej swojego uczucia, więc zaczaiłem się na drodze, którą codziennie zmierzała na zmianę do huty, pogryzłem miętusa i z wysokości zrzuciłem na tę piękną niewiastę cegłówkę aby jak ten Zorro móc nieść jej pomoc, wykonując na zemdlonej sztuczne oddychanie. Co prawda rzut okazał się niecelny i moja wybranka nie straciła przytomności, ale poprawiłem łopatą i w tej chwili moja luba Zofia padła bez tchu na trotuar. Dostałem potem medal za uratowanie kobiety z rąk bandytów, a me marzenie stało się rzeczywistością. Już nawet przyzwyczaiłem się do wgłębienia w czole mojej małżonki.
    Tak więc, pani Occhiolino, zachęcam do wdrażania marzeń w życie, bo to procentuje i daje ogrom satysfakcji. Co zaś do pana Adasia, zamierzam kupić sok marchwiowy i wpaść do niego na pogawędkę o ornitologii. Sądzę, że obaj będziemy bardzo zadowoleni. Nie omieszkam zdać relacji z tego spotkania.

    OdpowiedzUsuń
  32. "Nie należy zbyt pochopnie rezygnować z marzeń" - ba!

    Szczerze powiem, ze w tym ostatnim komentarzu autorstwa Pana Franciszka duch Antoniego poczulam, zapewne podobienstwo osob i zdarzen jest niezamierzone i zupelnie przypadkowe...

    OdpowiedzUsuń
  33. Przeczytałam to dopiero dziś, ale usmialam się do łez i nie potrafie się uspokic :D

    OdpowiedzUsuń
  34. Hmmm, Buruu, czyżby nauczył się mnie naśladować? ;)

    Melisa, Haniu, melisa! :)

    OdpowiedzUsuń
  35. Obawiam się Franciszku-Antoni, że sama melisa nie wystarczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  36. No to śliwowincja, inaczej nie widzę! ;) Albo też, bo ja wiem, tarcie buraków może? :D

    OdpowiedzUsuń