niedziela, 10 kwietnia 2011

Nie rób prania przed makaronem

















Z makaronem to jest tak: w sklepach najczęściej można kupić taki, do którego dodano jakiś alajajkowy proszek zamiast jajek. Zdarzają się lepsze, włoskie importy z prawdziwymi jajkami, ale i tak nie ma to jak swoje kluchy. Zaopatrzywszy się zatem w butelkę wina i niezłe jajca, poświęcamy chwilkę czasu aby poczuć niebo w gębie.

Przy produkcji makaronu jajka są ważne niezwykle. O tym, że tych ze stemplem zaczynającym się od trójki nie wolno kupować wie każdy, kto choć raz widział, w jakich warunkach żyją kury, których jajka dostają tę trójkę. Każde sklepowe są zresztą ciut zeszwabione, bo do paszy niosek dodaje się barwniki sprawiające, że żółtko jest pomarańczowe jak wyjściowe rajtuzy Mosiej Walentyny. Na szczęście zakup jajek od szczęśliwych (do czasu dekapitacji) wiejskich kurek nie jest takim znowu problemem, zatem jedziemy okologicznie, nie przejmując się jeśli czasem skorupka deczko utytłana w gównie. A w czym niby ma być utytłana, w szachach?

O robieniu makaronu trudno mówić dużo, bo trzeba go robić, a nie strzępić jęzora. Zajmuje to sporo czasu, ale wykonanie jest banalnie proste. Zwłaszcza jak się ma taką fajną maszynkę z przystawką do robienia różnych kształtów, jaką ma mój pociotek, Czerpak Jan, który akuratnie zjechał do Polski i odwiedził mnie. Wspominałem ja kiedyś o nim. Wyrychtowałem kuchnię letnią dla niego i dla jego małżonki i synka, i biesiadowaliśmy. Zrobiliśmy babę jak w linku powyżej, ale i makaron naszykowaliśmy.








Najsamwpierw należy się wziąć mąkę, siemiolinię, jajka, oliwę, wodę, i pracowicie zagnieść ciasto, które odstawia się na co najmniej dwie godziny. Ilość wody i oliwy jest oczywiście orientacyjna i zależy od wielkości jajek, ich gęstości (jajka ze sklepu miewają rzadkie białko, z kolei te „od chłopa” często są bardzo gęste i klejkie), a także od mąki. Mówią, że od wilgotności powietrza też. Czort, aż tak to ja się na tym nie znam, ja tu tylko krowy doję. Grunt żeby ciasto nie było ani za suche, bo się porobią dziury, ani zbyt wilgotne, bo wyjdzie kisiel (suszy się je w położeniu zwisającym, więc zbyt rzadkie ciasto sprawi, że się wyciągną i będą odpadały kluszczane farfocle).

















Kiedy ciasto odpocznie ze dwie godzinki pod ściereczką, dzielimy je na kawałki wielkości pięści i kilkakrotnie przepuszczamy przez maszynkę do makaronu, przed kolejnym przepuszczeniem składając taśmę ciasta na trzy części i coraz to zmniejszając pokrętłem odstęp między wałkami. Oczywiście, można to zrobić przy pomocy zwykłego drewnianego wałka, ale kilkakrotne składanie i przewałkowywanie jest upierdliwe i jeszcze bardziej czasochłonne. Nie ma kiedy posączyć wineczka, a wineczko jest w tym procesie istotne, ponieważ odpowiednio nastraja i daje moc w ręcach.








































Pod wychodzące z maszynki pocięte makaronki podkładamy trzonek łyżki i przenosimy na przykład na szuszarkę do bielizny. To dlatego lepiej nie robić wcześniej prania, bo jak szuszarka zajęta, do wykorzystania pozostaje jedynie sznurek za stodołą — tylko że wiatr i ptaszki mogą zrobić dizastera.










Bambus wisi na szuszarce przez godzinę lub dwie. Góra cy. Nie za długo, bo jak wyschnie zanadto, przełamie się na zgięciu i elektryzujące płeć przeciwną piętnastosekundowe siorbanie sznurówy nie dojdzie do skutku.

















Nooo, makaronek podesechł, a więc zatem zwijamy gniazdka. Oprószamy mąką i albo robimy zaodraz, albo zostawiamy na noc. O ile kot nie rozwlecze, mamy najlepszy na świecie makaron do użycia jutro, pozajutro, a choćby i za miesiąc. Za długo się nie ostanie. On jest aldente już w momencie włożenia do garnka i żadna kuchenna wypłosz jego nie zepsuje. Chyba że zrobi tłusty sos mięsny, który zabije smak.

Makaronek przyrządzamy jak wolimy, ale najlepiej jak najprościej, po włosku. Jak najmniej składników, żeby się rozkoszować kluchą. Najprostszy przepis jest taki: ugotowany makaron polewamy dobrą oliwą i odrobiną soku z cytryny, posypujemy dobrą solą, i to już jest mistrzostwo.

















Tym razem pojechałem na zielono. Na cztery osoby posłupkowałem pół cukinii, którą poddusiłem na małym gazie na dużej ilości greckiej oliwy (nikt mnie nie przekona, że grecka oliwa nie jest najlepsza na świecie). Kiedy cukinia leciutko zmiękła, ale nadal chrupała, czyli gdzieś po 30 sekundach, odstawiłem gazowanie, włożyłem dwa ząbki czosnku uprzednio pieczołowicie przesiekane i zmiażdżone z solą, dodałem posiekane pęczki bazylii, kolendry i pietruszki, zamieszałem, włożyłem gotowany przez dwie minuty makaron. Oliwki dołożyłem dla koloru, ale przyznaję, że wolałbym te greckie, aromatyczne prawie jak anszua; może i z pestkami, ale pyszne jak soczysty całus ze znienacka.

Całość posypałem serem Gruyere i polałem obficie sezamowo-dyniowo pachnącym olejem rzepakowym tłoczonym na zimno, który przysłał mi onegdaj pewien dobry człowiek.

No, i tak to było. Wino pili słabujący, a my z Czerpakiem Janem pokosztowaliśmy nowego wypusku żytniej śliwowincji Maciaszczyka. Taa, dobrze zrobiona śliwowincja może konkurować z greckim (grecką?) raki, pędzonym w tych małych domkach na wzgórzach, które bezmyślnie mijają turyści goniący za wrażeniami dostępnymi w pierwszym lepszym prospekcie.

Oj, czyżbym obiecał przepis na kluskę? To może jutro zapodam, gdyż Ryża akuratnie się prosi, a karteluszek z makaronową recepturą spożył jenot Waldemar, który od czasu do czasu tu do mnie wpada przez okno na obiad. No to póki co, niechaj bywają zdrowi kochanieńkie. Z Bogiem.

17 komentarzy:

  1. Ach, to - "pyszne jak soczysty całus ze znienacka". Jest pan poetą, panie Antoni.
    Pozdrawiam, Gemma.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że nie mam takiego oprzyrządowania do przygotowania makaronu :( Ciekawy opis, trzymający w napięciu do ostatniej linijki :P http://wlodarczyki.net/mopswkuchni/

    OdpowiedzUsuń
  3. hi
    muszę Ci powiedzieć, że dreszcze mam :P

    nie posiadam maszynki do makaron, makaron przygotowuję w ręcach i wstążeczki nie są takie równe.
    Ale i tak pychota.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Che uomo... Wloszka powiedzialaby "da sposare"...

    OdpowiedzUsuń
  5. ej jak to tak bez makaroniar robić makaron? ;P

    OdpowiedzUsuń
  6. Jantoś, tagem się zaczytała, że już już mnie się zdało, że te kluche wcyckuje do ust (niestety, nie soczystych...).
    A, i puszeczka z napisem: Krupy tyż jest piekna :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Identyczną maszynkie ma Bareya i dzisiaj ją używał do produkcji ciasta na pierogi w Dakawo.
    A makarona lubię pod każdą postacią.
    Trzymaj się Kumie!

    OdpowiedzUsuń
  8. Najpiękniejszy z Antonich jakiego znam...! Takiej ochoty nabrałam na ten domowy makaron, że ...aaa..., mówię Ci... Kiedyś i ja taki wykręcę... I będę suszyć na jakim wieszaku;)Podobają mi się zdjęcia produkcyjne - 5 dla fotografa:)
    Pozdrawiam, Antoni i smacznego - o ile kot nie rozwlecze;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tośku, Ty to jednak wiesz co dobre! A nawet najlepsze! To ja poproszę takie ekstra-kluchy z czarnym pieprzem i łowcym serem :) Albo dodatkowym jajem bez pieczątki i boczusiem - więcej mi do szczęścia nie trza :)

    P.S. Pierwsze zdjęcie superowe, chyba najładniejsze na Tośkowym blogu :) I te z produkcji też niczego :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj, zazdroszczę Ci takiego krewnego ! jak do mnie przyjeżdżają goście, to tylko jedzą... Zaraz lecę robić obiad dla cioci małżonka a potem wykończyć torcik, bo i jego siostra przyjeżdża...
    A patent z suszeniem na suszarce - znakomity ! Jak i wersja na zielono :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Aj tam zaraz, Gemmo. Byłbym ja poeta, tylko głowa nie ta ;)

    Wiem, Mopswkuchni, ten dramatyczny finał z jenotem Waldemarem rzeczywiście mrozi krew w żyłach ;)

    Agik, te dreszcze to może od pogody są. Kto to widział taką wiosnę! No nie takie było zamówienie, nie takie!

    LinnLinn, no może ja u nas we wiosce za poliglota robię jak ruskie ropę przeszmuglowaną przywożą, ale aż takim to nie. Ki czort?

    Aga, a bo się zapodziały się. Z Pałąkową musi fasolę przebierały, a czasu czekać nie było ;)

    Mamamarzyniu, te puszeczki wygrałem z lat 15 może w konkursie melorecytacji śmiechem. Z jednej strony po rusku opisane, a z drugiej - bo ja wiem, może po litewsku?

    Ojcze Dyrektorze, ten Bareya to on jest! Trzymam się, Ojcze! :)

    Ewelajna, a jaki ja najpiękniejszy?! A Macierewicz? :D Postanowiłem kiedyś zrobić makarona bez maszynki, ręcznie, wałkiem. Może być niezła zabawa.

    Moniko, mos prowda, z łowcym by beło samo najlepsiejse. Dzięki. Wiesz, jak chcę to potrafię. Najgorzej, że najczęściej się lenię :(

    Grażka, wszystko to kwestia ustawienia gości. Jak przyjeżdżają i się rozsiadają, to trzeba ich zaodraz do roboty gonić, i już. Do gotowania, odśnieżania gumna czy wygartania kurzęcych gówien z sionki.

    OdpowiedzUsuń
  12. Poleczko, właściwie to bardziej stałem z aparatem i polewałem wino, ale powiedzmy, że sam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Antoni!!! No powaliłeś mnie! (Ja i tak jeszcze słabowity, ale powaliłeś.) Szacun! Takie kluchy to je to! Zawsze uważam taki swój makaron 100 razy bardziej od tych sklepowych. Niestety nie mam (jeszcze) takiej maszynerii i jak mnie najdzie na robienie kluchów to się muszę na... męczyć wałkiem, więc i nachodzi mnie mało.
    Ech... Zazdrość to coś brzydkiego?
    No, a fotograficznie to zupełnie nowa jakość!!! Może to, to wino czerwone... ;) Ono ma coś w sobie, że się po nim fajne fotki robi... ale nie będę chyba tego szerzej propagował bo mogliby mnie pod ustawę o wychowaniu w trzeźwości podciągnąć.
    Zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  14. Gutku, to ja, podlec Ciebie słabowitego jeszcze o pogorszenie zdrowia przyprawiłem razem z moim pociotkiem? Ooo, liszaj na nas! ;) Wiesz co, ja takiej maszyny nie kupuję nie tylko dlatego, że kosztuje kilka ładnych stówek, ale też dlatego, że widzę, jak było z pierożnicą. Kiedy do mnie jechała myślałem "teraz przynajmniej dwa razy w miesiącu bedą pierogi". Aha, pewnie. Raz do roku zrobię i to wszystko. Z maszynką do makaronu byłoby to samo, zwłaszcza że pierogi pierożnicą robi się błyskawicznie, a nawet z maszynką produkcja makaronu zajmuje kilka godzin, i trzeba potem pozbyć się mąki z każdego centymetra kuchni ;)
    Dziękuję za uznanie fotograficzne. Moje lenistwo czasem mnie przeraża, szczególnie jak sobie przypomnę jakie foty strzelałem kiedyś starą Practiką LTL. Swoją drogą, zakładając bloga miałem taki plan żeby zdjęcia były poruszone, fatalnie skadrowane, wiesz, takie granatem od obornika rwane. Tylko żeby je odpowiednio wystylizować w takiej manierze, także trzeba sporo zachodu. No a lenistwo galopujące...
    Zdrowiej, Gutku!

    OdpowiedzUsuń
  15. Panie Kumie, Panie Kumie! No i co Pan najlepszego wyrabiasz? (jak to co, makaron przeca, powiesz). Tyle tylko, że ja tera będę nim wysuszę makaron na sznurkach, to rańsze będę suszyć się (no bo przecież nie głowę Pana R.) za tymtamtym ustrojstwem klusnym. No w mordę jeżyka w ząbek czesanego!

    OdpowiedzUsuń
  16. Oj, Zemfi, jest za czym szuszyć się. Fajowa ta maszyna, że hej. Eech...

    OdpowiedzUsuń