niedziela, 4 grudnia 2011

Mikołaj je we wiosce!!!

















Na wiosce gruchnęła wieść, że Mikołaj jedzie. Niby nic dziwnego, gdyż dwa razy w roku on nas odwiedza: w swoje imieniny, znaczy się szóstego grudnia, i potem normalnie, na Boże Narodzenie. No ale dzisiaj dopiero czwarty grudnia jest, więc letki popłoch zapanował. My zawsze staramy się tego Mikołaja ugościć salcesonem, pasztetową, słoniną z ogórcami. Maciaszczyk wyciąga najprzedniejszą pięcioletnią śliwowincję, a bufetowa Danuta warzy bigos z dziczyzną. Niby że nie bezinteresownie się to dzieje. Mikołaj swój chłop, bez prezentów - nawet z okazji swoich własnych imienin - nie pojawia się, to i wywdzięczyć się wypada. A to onuce kościołowe haftowane w janiołki podaruje, a to krawatkę fioletową czy beczułkę bimbru, a że w kaptur on nie wylewa i mnóstwo pikantnych krotochwil o reniferach, elfach i Śnieżynce opowiada, to i pobiesiadować miło. Śnieżynka to podobno „święty” o nim mówi, taka rada z niego jest. Musi on nie ociągać się z wynoszeniem śmieci i trzepaniem chodników, tak se myślę.

Tego, co to ja miałem? Aha, no więc nie spodziewali myśmy się dzisiaj Mikołaja i jak zwykle nieśpiesznie sączyliśmy w klubokawiarni wino marki Gibrartra... Gibarbarbar... a nu ich, kto takie durne nazwy dla wina daje, że przepowiedzieć nie idzie? No i siedzimy, galaretą przekanszamy, a tu dzieciaki przybiegają, zaaferowane, zapowietrzają się, i jeden przez drugiego się drą, a najwięcej Małgośka od Pałąków:

— Mikołaj, Mikołaj jedzie, o, tam, od Gliniewic sunie! Sanie nowe ma, czerwone, ale na kółkach, musi bez to, że śniegu nie ma! I fufajkę taką czerwoniuchną, i beretkę nową ubrał, i światełka pyłgające zaświecił! Jezusieńku, jak cudnie! I wiezie więcej Mikołajów! Olaboga, prezentów moc muszą mieć! A tatulo komina nie wyczyścił, to się nieboraki usadzują jak będą włazić!

— A ja trzy tony krówek ciągutek schowanych w plajstikowym słoniu zamówiłem i się nie zmieszczą w kominie i coo too będzieeee?! - rozpaczał zasmarkany Aruś od Pietruszaków, który właśnie zorientował się, że nasmarował chybiony list do Mikołaja i prezent może anulowany być.

Dawniej, ale to jeszcze za komuny było, w ramach prezentów trafiał się, nie powiem, dziwny podarunek taki, jak te trzy tony Arusiowych krówek: sznurek do snopowiązałek, dzieła zebrane Lenina albo kanki na mleko. Najsamwpierw myśleliśmy, że może ludziska po pijanemu głupoty w liście życzeń wypisywali, ale wkrótce wydało się, że to sekretarz gminnego komitetu podszywał się pod Mikołaja, bo chciał zabobon religijny rugować, co zresztą się dla niego nie udało, gdyż u nas ludzie może i proste, jednakowoż rozum mają. Teraz też chłopy zaczęli podstęp wieszczyć, że jak kiedyś sekretarz, tak może i teraz jakiś Smalipies z bandą obszczepieńców sekciarstwo przedterminowo odprawować zamiaruje i różowe kutasy pod pierzynę podkładać będzie, ale baby ich zakrzyczały, że niby co złego w różowym kolorze.

Jak tylko rozeznaliśmy się, co czereda dzieciaków wykrzykuje, zaraz wylegliśmy na szutrówkę, kombinując, jak prędko gościnę dla hojnego sponsora naszykować. Jednak okazało się niezabawem, że to straż ogniowa na Kaźmirówkę na sygnale gnała, i tyleśmy Mikołaja widzieli.

9 komentarzy:

  1. Hehe, pomysły sekretarza były adekwatne do epoki... Ciekawe, co będzie jak się pod niego aktualne władze podszyją ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale to onuce kościołowe haftowane w janiołki to już mógłby zostawić...

    OdpowiedzUsuń
  3. ano gwiazdka się zbliża to i we Dworze przygotowania pełną parą, reprezentację włościan trzebno będzie podjąć, śledzikiem do zakąszenia i szklaneczką dobrej okowity.Bo to będzie się nam Święcił

    OdpowiedzUsuń
  4. no to co jedliście z tego rozczarowania? bo chyba coś na pocieszenie Antoni ugotował?

    OdpowiedzUsuń
  5. A tytuł ? Mis sie kłania :))
    Świetne.

    OdpowiedzUsuń
  6. No jak to co, Grażynko. Smalipiesowe kutasy :D

    Ewelajno, może dla kogoś zostawił, na przykład dla kościelnego Koszelewskiego albo i dla samego księdza proboszcza...

    Tak jest, Zeimianinie, a serem swoim najprzedniejszym nie zapomnij uraczyć!

    Studio, no, pojedliśmy, co mieliśmy nie pojeść. Słonina ziołowana u mnie zawsze w zamrażarniku jest, chleba i ogórców takoż nie braknie!

    Maćku, a jakże, Miś! To jedna z moich ulubionych scen!

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak to kiedys powiedzial poeta: "Absolute Classic "
    :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Mie sie to wszystkie nie widzi, ze Koszelewo wioska mala, a tam przyzwoite przejscie dla pieszych i znaki drogowe widze? I Maciaszczyk z najprzedniejszz piecioletnia śliwowincja to tez czuje jest jakies przekombinowane :DD Co by nei bylo, wielu prezentow pod chointka Tosku :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj, niby koszelewiaczka, a nie wie, że pięcioletnia maciaszczykowa śliwowincja znaczy, że lat pięc on recepturę opracowywał! A zdjęcie faktycznie, spopod siedziby wójta w Gliniewicach robione. Akuratnie byłem odwoływac się od egzekucji komorniczej. :D
    Serdeczności, kochanieńka!

    OdpowiedzUsuń