poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Chłop niedopity marudny bywa

- Taaa - wychrabotał sołtys Szuwaśko, chrzęszcząc wielką łapą o niedogolony podbródek.

- Nooo - zawtórował mu po pięciu minutach kościelny Koszelewski.

- Jako te pliszki! - ucieszył się po jakimś czasie stary Pałąk, gdyż jemu do szczęścia wystarcza niewiele. Trafiony celnie cukinią w potylicę, zajął się na powrót struganiem osikowego kołka na Baciuka.

Bufetowa Danuta przeszła majestatycznie, zgarniając miotłą towarzystwo ze schodów przed klubokawiarnią.

- Szczać to jest komu, a małże w sosie fenkułowym kto wykupi? - zagadnęła wyraźnie poirytowana, nie licząc nawet, że ktoś odpowie.

- Może pliszki? - zapytał czule stary Pałąk, ale wkrótce musiał wracać do chałupy, ponieważ kołek osikowy uwierał go w tylną kieszeń.

Tak było przez cały czas. Ludziska warczeli na siebie, łazili osołowiałe, kłócili się z kurkami, a nawet jedli pasztetową z gieesu, co nie jest czynnością zbyt bezpieczną. A wszystko przez to, że Maciaszczyk, nasza chluba, duma i przełamywacz państwowej monopolizacji spirytusianej, zaginął. Szast prast i nie było jego. Jeszcze z wieczora unosiła się nad Koszelewem mgiełka zacierowego aromatu, a rano jak nożem urznął.

Najwpierw wszyscy myśleli, że po drożdże albo po śrutę żytnią na zacier do Gliniewic pojechał i został u kogoś pięć dni na prywatce, ale po tygodniu sytuacja pogorszyła się, gdyż wszystkim w piwniczkach powysychało. Walencik Józef, ten, który w pegieerze za wozaka był, z rozpaczy kupił 10 litrów bełta, bo policzył sobie, że to będzie procentowy odpowiednik małego gąsiorka samogonu. No i jak on te 10 litrów wypił, to się pochorował, więc społeczeństwo z rezerwacją podchodziło do państwowych napitków. Intendentka z gieesu ciutkę się przejechała na tym, bo wcześniej, węsząc dobry interes, sprowadziła więcej denaturatu i dobrego taniego wina marki „Pogrom sedesu”.

Kiedy przechodziłem mimo radziulisowej chałupy, bo trzy razy dziennie chodziłem sprawdzić, czy Maciaszczyk nie wrócił, dzień po dniu widziałem jak mój przyjaciel nic tylko obstukuje kijaszkiem bronę, zapatruje się w dal, gumiaków nie czyści. Zaniepokoiłem się deczko, że może on jakiej królewskiej choroby nabawił się, znakiem mówiąc melancholii, i zagaiłem naszego doktora, ale i on w nie lepszej kondycji był. Chodził jak z parnika wyjęty, cmokał i nic tylko „Eeech” wzdychał. Jakby tego było mało, szatniarka w ośrodku zdrowia powiedziała dla mnie, że jak tak dalej pójdzie, to nie będzie czym dezynfekować wacików, zwłaszcza że to ona ma klucz do apteczki.

Po tygodniu naradziliśmy się i komisyjnie całą wioską poszliśmy naruszyć maciaszczykowy zapas śliwowincji i zdrowotnej nalewki z rzepaku. Ale co tam było, ze sto litry, nie więcej. Rozeszło się na pniu, a potem dynia, wszystkie dalej kołowate łazili. Czasem ktoś kogoś na herbatę przynajmniej zaprosić chciał ażeby choć powspominać poranne chóralne pochwały rozmarynu, ale słyszał wtenczas „A o czym ja z tobą będę po trzeźwemu gadał?”.

Najgorsze, że sołtys Szuwaśko pernamemtnie odmawiał sołtysowania.

- Bójcie się Boga, sołtysie! - mówili do niego. - Kontraktacje wszak szykować nam trzeba!

- Nu, kochanieńkie - odmrukiwał sennie. - Natury nie oszukasz. Sołtys nie łabądź, pić potrzebuje - i wracał do grzebania pogrzebaczem w popiele.

Również posterunkowy Guzik nie mógł zanegować marazmu, gdyż nawet Baciuk zaprzestał łotrzykowania, a poza tym dawno już nie zdarzyło się żeby wszyscy we wiosce mieli mniej niż 1,5 promila i to wszyscy razem, a nie każdy z osobna. Posterunkowy miał nawet zamiar napisać raport o polepszeniu własnej działalności antyalkoholowej, ale ni cholery nie chciało mu się, do tego ręce dla niego się trzęśli jak dyszel u radziulisowej fury, bo spragniony silnie był, a organizm odwodniony reaguje, jak mówił jeden letnik z brodą i w okurarach, kontestacją rzeczywistości oraz negowaniem paradygmatów. Co, zdaje się, na jedno wychodzi, ale tu się mogę mylić, gdyż nie jestem zbyt biegły w dziedzinie krawiectwa.

Nie wiem, co by było gdyby Maciaszczyk zaginął bez wieści. Chyba czekałaby na nas fala samobójstw i samopodpaleń. Szczęściem zadzwonił do kościelnego Koszelewskiego z prośbą ażeby dla niego kalisony do szpitala dostarczył, bo po schabach w nocy ciągnie. Dowiedzieliśmy my się wówczas, że podczas meczu piłki traktorowej łękotka dla niego poszła jak podnosił lemiesz, i doznał hospitalizacji. Szczęściem zdradził nam, gdzie trzyma zapasy na czarną godzinę i daliśmy radę do jego powrotu, a potem wszystko zrobiło się jak dawniej z tą tylko różnicą, że Siutek Edward, co ma działalność „Roboty ziemne i glebowgryzarkowe”  nie wyrabia się z koparką jeździć, bo teraz wszyscy kopią dodatkowe piwniczki na śliwowincję.

13 komentarzy:

  1. Wino marko"pogrom sedesu" mnie rozwaliło :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam do udzialu w jutrzejszym Dniu Blogów, szczególy za chwile pojawia sie u mnie. Bardzo jestem ciekawa 5 blogow, ktore polecisz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Antoni, czyta się co najmniej jak Miasteczko Twin Peaks...:) Mrok, melanchlia, samotne dusze... Dobrze, że nie poszli dalej z tymi humorami...brrr, już otrzepuję gęsią skórkę jak pomyślę co mogłoby się wydarzyć... ale na szczęście to tylko łąkotka:).Zasnawia mnie co to za mecz piłki traktorkowej, jak w to sie gra...??? Maciaszczyk niechybnie z kimś się zderzył, prawda to? No, musiał... Zatem pewnie macie i winowajcę...
    Ale macie też małże w sosie fenkułowym...aj... co za gmina...:)
    Zatem rychłego wyzdrowienia Maciaszczykowi!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozbawiasz mnie Dobrodzieju zacnie. To Twoje pisanie jak najlepsze dania na mnie działają nie wspominając o zdrowotnej nalewce z rzepaku.
    Maczam chleb w tej nalewce i cię ściskam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Az tu wroclilam i czytalam raz jeszcze, bo sie balam, ze ten post sie ulotni jak sen zloty jakis. Kiedy wydanie na papierze? Moze przed swiatami, bo to bedzie moj prezent nr jeden dla wiekszosci przyjaciol :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Już miałam lecieć i rozklejać zdjęcia zaginionego po okolicy :)
    Na szczęście się odnalazł. Czy planujecie zbiorowe odwiedziny w szpitalu? Jeśli tak - i skoro nie będę mogła uczestniczyć w tym fantastycznym wydarzeniu - proszę pozdrowić ode mnie Maciaszczyka :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Grażynko, to jest jeden z tych nielicznych momentów kiedy rozwalenie kogoś może cieszyć :D

    Olu, oj, nic z tego. Nie dam rady zrobić wpisu ani dziś, ani jutro. Przykro mi. Co do wydania na papierze, to trochę o tym myślę, ale to, kurka trzeba by się nie lenić tylko wziąć do roboty ;)

    Taaa, Ewelajno, chodziło mi właśnie o stworzenie takiej ponurej, mrocznej scenerii że każdy się ogląda, czy nie sięga po niego kosmata łapa ;) Cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę :) Meczu piłki traktorkowej nie oglądałem jeszcze, bo mecz jest zawsze na koniec Wiejskiego Festynu Sportów Co najmniej Dziwnych, a tam zawsze dużo śliwowincji jest. I potem dla mnie pamięć przyszwankowywuje deczko ;) Wiem tylko, że trzeba wepchnąć belę siana do glinianki.

    Częstuj się, kumie Bareyo. Miło dla mnie ogromnie jest i się zaszczycam.

    Magento, Maciaszczyk już wrócił. Słabuje jeszcze trochę, więc my wszystkie robimy dyżury. On siedzi jak jakiś hrabia, bo chodzi słabowato, i dyrygentuje nami: syp tu cukier, odkręć zaworek, miałeś tylko skosztować, a nie chlać, butelki staw! Żeby tylko dla niego to w krew nie weszło. Dyrygentowanie ma się rozumieć, bo śliwowincję to on we krwi ma cały czas ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. O Jezuniu, trza jednak zakupić trzeciom pare barchanów, tym bardziej że leje i nie schnom!
    Kiedym studiowała (za komuny ma się rozumieć) mieliśmy na roku nałogowego alkoholika. Ponieważ stale chodził na cyku, więc potrąciło go auto, kiedy usiłował przetaszczyć do akademika dwie siaty (takie rozciągliwe, pamiętasz?) cudem nabytego piwa. Kiedy wybudzili go z narkozy (złamania otwarte z przemieszczeniami obu nóg) pierwsze jego słowa brzmiały: "Gdzie moje piwo?".
    W Koszelewie by się idealnie zaaklimatyzował :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tosku, toz to straszna tragedia nastala w Koszelewie, ponizej 1.6 promila na cala wiaoske liczac to rzecz straszna, az slow odpowiednich rakuje! Dobrze ze chciaz zdrowotnej nalewki rzepakowej wam zostawil, oz strach pomyslec co by sie stalo gdyby doktorzy dobrze sie nim nie zajeli, zapakujcie wiec ostatnie gasiorki na traktorek i leccie doktorow wspomoc, niech szybko i skutecznie Maciaszczyka lecza, uzmyslowcie im jakze wazny dla was to czlowiek jest, wazniejszy niz koscielny i instytucja klubokawiarni przcie :D
    Zycze zacnemu Maciaszczykowi zdrowia, a Wam pogody na te ciezkie dni!

    OdpowiedzUsuń
  10. Wszystkiego najlepszego z okazji wczorajszego Dnie Blogera ! Zapraszam do zabawy, zajrzyj do mnie proszę :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Słusznie, Mamamarzyniu, przy takim zimnu i plusze barchany wdziewać mus :) Ooo, taki jegomość z rozciągliwą siatką byłby u nasz nie do odróżnienia od miejscowych! ;)

    Oj, Buruu, dobrze, że tego nie widziałaś! Strzępy ludzi. Dobrze gadają, że organizm ludzki brak jedzenia znieść może, ale braku płynów nie zdzierża.

    Dziękuję, Grazka, i wzajemnie. Dopiero dziś, ale odpisuję z ochotą.

    Szombi, :D :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Och, Tosku ja wiem, ze trzeba sie nawadniac, jak czlowiek sie zasuszy to nic z niego nie bedzie :-))
    Wspolczuje Koszelewiakom!

    OdpowiedzUsuń