poniedziałek, 5 października 2009

Tatowe biesiady: Kołduny litewskie, po których tęsknota, że tak mało ich było

Zeszłej środy mówi do mnie tatko, przyjdź ty do mnie, synek, w sobotę po obrządku, pomożesz dla mnie marchew i buraki pastewne dla kózek kopcować. Nu, poszedłem, pokopcowaliśmy, dla kurażu przepiliśmy raz czy dwa najnowszym wypuskiem maciaszczykowej agrestówki na miodzie, podeliberowaliśmy, czy nowy wójt da rady unijnych funduszów dla gminy przysporzyć. Jakoś nam do podobiadku zeszło na tym kopcowaniu i politykowaniu, a kiedy nam się agrestówka skończyła, poszli myśmy do chałupy, gdzie naszykowane już byli najprzedniejsze kołduny i nagotowany rosołek wołowy, którego mamula doglądała kiedy myśmy w piwniczce popij... kopcowali kiedy myśmy, ten tego, ten. Zaraz naszykowaliśmy obiad z dań kilku i ja dla was teraz przepowiem, jak to było. Znaczy się, dzisiaj nie będę wam gadał, co sam wyczmoniłem na mojej nowiuśkiej kucheneczce gazowej emailowanej, tylko o tatowych kołdunach tak pysznych, że i teraz jeszcze oczęta moje chabrowe się rozmarzają się na myśl o nich. Posłuchajcie, skoroście łaskawi.

Ano kołdun to taki mały pierożek jest, wiecie. Z Litwy on do nas przywędrował, ale taki dobry, że został się na wszystkie czasy. Ważne jest, turkaweczki, ażeby ich, tych kołdunków znaczy się, zbyt dużych nie lepić, bo cała radość z jedzenia jest kiedy cały, niekrojony do gęby się wkłada, bo po rozgryzieniu wspaniały sok rozlewa się w ustach. Kiedy pierożysko wielgachne, przed spożyciem przekroić trzeba i czar pryska, i to dosłownie, i na talerzu zostaje.

Można kołduny podawać same (jak pierogi), albo w rosole. Ja wolę same, gdyż albowiem smak baraniny wyraźniejszy wtedy, nieprzytłumiony wołowiną i warzywami. Bo od razu razu powiedzmy sobie z pełną powagą i szczerością: jak kołduny, to baranina. Namiastki z wołowiny czy wieprzowiny to... no właśnie, namiastki. Ale lećmy dalej. Czy gotowane w rosole, czy w samej wodzie, ważne żeby gotować 7 minut, a nie więcej, bo sok, który przy sparzaniu farszu się wydziela, w ciasto gotów wsiąknąć i z pyszności nici. Do dzieła więc, bo ja tu gadam, a kołdunów ani widu, ani pachu.
















Składniki:
Ciasto:
1 szklanka mleka,
mąka,
sól.


Farsz:
0,5 kg mielonej tłustowatej baraniny (albo chudej i trochę łoju (albo wołowiny z wieprzowiną i kilka łyżek wody)),
1 cebula,
4 ząbki czosnku,
majeranek,
sól, pieprz.

Rosół:
1 kg wołowiny,
włoszczyzna.

Najpierw rosół, ale co tu pisać. Wołowinę gotujemy z włoszczyzną, i tyle. Mięsko zjadamy potem jako sztukamięs z kartochelkiem, sosem chrzanowym i ogórkiem kiszonym.

Ciasto. Ciasto opisano tutaj. W czasie kiedy nasza mgiełka ciastowa wypoczywa, przygotowujemy farsz.
Farsz jest prosty jak pojęcie Szuwaśki o wykwintnej kuchni. Mięso łączymy ze starkowaną cebulą, zmiażdżonym czosnkiem, najerankiem, solą i pieprzem. Jeśli nie mamy baraniny i robimy kołduny np. z mięsa wołowo-wieprzowego, dodajemy trochę wody żeby zasymulować wytworzenie się soku.

Ciasto już się przegryzło i jest elastyczne jak barchanowe gacie Pałąkowej, więc dalej postępujemy jak opisano w przepisie na ciasto pierogowe, tylko bierzemy pierożnicę do kołdunów, z której pierożki tyle co na jeden kęs. Gdybyście nie wiedzieli, można ją kupić na Allegro (nie zapodaję konkretnej aukcji, bo za miesiąc będzie nieaktualna, ale wystarczy w wyszukiwajce wpisać „pierożnica”), a wygląda ona tak:












Jak już kołduny nalepione, do rosołu bęc. 7 minut i gotowe. Podawać zalane rosołem, albo i nie, jak kto woli.

Tak to smakowicie po kopcowaniu nam się jadło jadło. Uch, dobre to było, czort. I ta sztuka mięsa też wyborna była. Ciasta na deser już nie miałem siły skosztować, bo zjadłem ja tych kołdunów tyle, ile Litwin przykazał: żeby ostatni w przełyku był i dalej nie miał gdzie iść, a na pierwszym siedzieć. Wybaczcie nieapetyczną krotochwilę. I jakość zdjęć wybaczcie. Smieny swojej nie wziąłem, a u tatula na stryszku tylko kamera obskura była, dołączana niegdyś jako akcesorium do aparatów telefonicznych z tarczą i ebonitową słuchawką.

Nu, rozwojażyłem się na letkie wspomnienie tych błogosławionych pyszności. A niech to licho porwie. Popytam ja tatkę i jeśli dla niego pomoc moja potrzebna przy agrestówce... znaczy się przy szatkowaniu kapusty, to znoweś ja w sobotę do niego potruchtam i zrobimy my równą znakomitość, a to znaczy się zupę z soczewicy, do której smażone pierożki z kartochlami pasują jak Radziulis Czesław do swojej kasztanki. Ostańcie w zdrowiu i naróbcie sobie kołdunów.

8 komentarzy:

  1. Oj, zazdroszczę Ci tego Tatula, co takie specjały robić potrafi! Jak gdzieś kupię baraninę, to sobie nagotuję, a pochwalę się, z czyjego to przepisu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oho, tatulo nie takie rzeczy! A kołduny zrób, zrób. Baranina i przepyszna jest, i zdrowa podobno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chetnie i ja najadlabym sie tyle koldunow, ile Litwin przykazal :)) Taka pieroznice ma moja mama i zawsze zastanawialam sie do czego ona sluzy. Teraz juz mi sie w glowie rozjasnilo wiec pewnie ja od niej pozycze i kolduny robic bede :))

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham Kołduny! To tyle z mojej strony:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super napisane !
    Cos dla podniebienia i cos dla ducha...
    Dziekuje i pozdrawiam
    Bohdan

    OdpowiedzUsuń
  6. A dziękuję, dziękuję! Jak miło.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tylko mięso ma być siekane! A nie mielone.

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam, że dopiero dziś odpowiadam. Fakt, mięso siekane daleko lepsze jest od mielonego. Byle nożem, a nie robotem!

    OdpowiedzUsuń