sobota, 10 października 2009

Wioskowa Wytwórnia Wybornych Wódek Wielosmakowych - Preaktywacja

Szuwaśko gapił się na powałę. Pająk Stefan rozbudowywał swoją domenę w kącie nad kredensem. Ostatnie muchy leniwie pełzały w poszukiwaniu zimowiska. Nu, jesień idzie, mruknął i pociągnął ze stakańczyka. Odstawił szklankę z rozmachem aż myszy na chwilę przerwały krzątaninę i nasłuchiwały, czy aby nie kot. Niekiepski ten maciaszczykowy kalwados ze zgnitych jabłek z rozmarynem, zadumał się sołtys i zawiesił wzrok na posażnym kilimie babki Maryli, którego wzory układały mu się w naręcza agawy przygotowane do przepędzenia. Może dla niego jakie unijne dotacje wyczmonić za podnoszenie zdrowotności w narodzie i walkę z okowami monopolistycznego państwa. Kto wie. Ta unia takie durnoty wymyśla, że i spirytusową dotację przełknąć by mogła. Korkownicę Maciaszczyk mógłby zanabyć, to by już szmatami gąsiorków nie zatykał. A może i buteleczki jakie ładne, i nalepeczki przysposobiłby...

Zamglone spojrzenie sołtysa Koszelewa błądziło po oświetlanych zachodzącym słońcem przyżółconych koronach drzew za oknem. Wyobrażał sobie, w jakich pozach mógłby na tych nalepeczkach występować, i układał slogany, mające uczynić z powiatu gliniewickiego zagłębie najlepszej barbeluchy świata. „Tylko ciul nie tyka bimbru Maciaszczyka”, „Koszelewo bimbrem słynie, bimber u nasz rzeką płynie” albo „Pyszna nasza śliwowincja. Zna ją miasto i prowincja”. Upił jeszcze trochę kalwadosu i niespiesznie udał się po połeć słoniny. Wróciwszy z kolacją, zaczął strugać kozikiem zmrożone, pachnące dymem płatki tłuszczu.

O czym to ja, zaburczał poprawiając się na taboretku... a, Maciaszczyk, chaliera. Czekajże, a żeby tak produkcję z bożą i moją pomocą powiększył on? Toż to i za granicę gliniewickiego powiatu można by eksportować złoto nasze koszelewskie coby naród od łyskaczy całkiem nie zamulił się. Ten kawał ugoru za Jędraszki Włodzimierza pólkiem na społecznie użyteczną działalność wójt oddałby jak nic. Bezrobocie dla nas spadłoby... A, prawda, bezrobocia u nas nima, bo albo na gospodarce robią, albo kłusują, albo ropę z Białorusi szmuglują. Ale i nikomu nie przelewa się. Sam jako sołtys dla przykładu ja by poszedł zacieru pilnować żeby nie rozlewał się, rozmarzył się Szuwaśko, jakim kiprem zostać się by mógł. Po zakończeniu codziennego sołtysowania, ma się rozumieć, żeby interesantom w nos drugą robotą nie chuchać. Ot, pomyślunek po kalwadosie pierwszorzędny, cieszył się, rozkoszując się kolejną szklanką bursztynowego napoju o wyraźnie żywicznym posmaku. Dobry pomysł Maciaszczyk miał żeby rozmarynu dobawić, a i cuś jakby wanilia tam wyczuwalna jest... Jak nic, zdrowotność wzrasta niepomiernie; użyteczność takoż, gdyż Czyprak Antoni flambimbryzację uskuteczniać taką jabłkówką może albo zabejcowywać kolację jak my do niego z Radziulisem Czesławem i Ancioszko Stanisławem w durnia grać idziem. A jak dla nas po porannej rosie śpiewanie udawałoby się gdyby myśmy kalwadosa ślachetnego napili się zawczasu!

„Och, mój żesz ty rozmarynie, ty się zaś rozwijaj”, rozpoczął Szuwaśko ćwiczenia, bo sobota zbliżała się nieubłaganie. Rozmarzony i utkwiony w dali wzrok oraz podekscytowanie zbawiennym działaniem bimberku twardo zderzyły się jednak z rzeczywistością. W gąsiorku pozostała jedynie samotna, smutna gałązka rozmarynu.

– Zatykać szmatą zabył, to i wywietrzało w kibieni – zmartwił się sołtys. – Od razu wiedział ja, żeb małego litrażu nie kupywać. Że ja traktorkiem nie pojechał, to pomorek. Za paskiem i w gumiakach jakieś malizny mieszczą się, że i na tydzień nie starczy. Nu,dumać nie ma co. Kalwadosu dokupić mus, bo chadość dobry niespotykanie i na pomyślunek działający. A kto jak kto, ale sołtys pomyślunek mieć musi. Nie poradzisz, taka robota.

Wzuł gumofilce i, podśpiewując dla animuszu (no dobra, rzężąc), ruszył w stronę gospodarstwa Maciaszczyka ażeby przedstawić przyjacielowi swój nowy pomysł. Coś sobie przypomniał, wrócił, wyciągnął ze stodoły dwukołowy wózek do przewożenia mleka i ponownie udał się w drogę, już z daleka wymachując swoją wielką łapą i wołając: – Maciaszczyk, a wyłaź zaraz z piwniczki, płota na jędraszkowe pólko rozbierać będziem, fundamenta na hali produkcyjne kopać mus.

Rozmarynowa mgiełka unosiła się nad koszelewską równiną. Przesnuł się klucz spóźnionych gęsi, przykulgał się Radziulis ze starym Pałąkiem, i jakoś to było dopóki nie przyjechał posterunkowy Guzik i nie przymknął towarzystwa za zakłócanie ciszy nocnej i bezprawny demontaż ogrodzenia między posesjami, a także za wykonywanie odkrywek ziemnych bez zezwolenia przy pomocy zwędzonych z miejscowego GS-u łopat do odgarniania śniegu.



Ta opowiastka powstała przez podział opowieści-jeziora o Rydżu, poszukiwaczu zaginionego tatki i aktorze z tasiemcowego serialu „Młoda ma puklerz”. Jak słusznie zauważono w komentarzach, za dużo się w niej działo. W dodatku Rydż był plastikowy jak karoseria trabanta. Pożałowałem więc wątku o rozmarynowym kalwadosie dla takiej głupawej (bardziej, niż inne) historii. Dziwna sprawa: Rydż pierwotnie miał nazywać się Jan Niepomucen Skrzydło, być sprzedawcą świeżuśkiego mięsa prosto ze Szwecji, i zginąć w drugim akapicie wskutek niefortunnego wdepnięcia w kompost, a tymczasem (nie wiadomo, jak) wywinął się, zmienił tożsamość na absurdalną i zaczął żyć własnym życiem wbrew woli autora i – co gorsza – zdrowemu (ba! jakiemukolwiek!) rozsądkowi. Oczywiście osoby, które lubią DNO, czyli Drastycznie Nudne Opowiastki nadal mogą raczyć się Rydżem-srydżem, który wszelako bynajmniej ma zmieniony początek i jedno ucho więcej azaliż.

1 komentarz:

  1. "Naród zamulony łyskaczem" - fakt, pora to zmienić. Chętnie bym nabyła rozmarynowy kalwados w monopolowym za rogiem :) Do bejcowania mięsa, a może nie tylko...

    OdpowiedzUsuń