wtorek, 16 czerwca 2009

Ostatnie książki w Koszelewie

No i naprawił ja przyczepkę do traktorka. Szuwaśko był pozawczoraj w Gliniewicach, to zajechał do gieesu i kupił dla mnie koło. O, teraz pyrkam ja traktorkiem z przyczepką aż miło, i nie muszę już worków z nawozem na kolonię na plecach dźwigać. Uj, poczekajcie, coś mnie w kolanie strzykło. Nie na wodę.

Jak u niej, u tej przyczepki niby, kółka nie było, to podstawiłem ja pod ośkę dwie cegły i kilka książek. Walali się w chałupie po sieni i miejsce zawalali, a tak to wykorzystane zostali z pożytkiem. Teraz oni już dla mnie na nic. Myślałem ja, do czego takie książki przysposobić można, ale jakoś ciężko koncept przychodzi, bo papier gruby, do kurzenia nie nadaje się; do bardaszki też nie bardzawo. Zresztą, ciągnie on obornikiem i taką jakąś zgnilizną, to i machorka nie smakowałaby.

Myślałem żeby wycinanki porobić, czy cuś. Może ozdoby choinkowe, chaliera. Albo o, wyciąć kartki w środku żeby miejsce na piersiówkę zrobiło się. Wtedy my byśmy z Radziulisem Czesławem szyku na wioskowej szutrówce zadawać mogli, z książkami przechadzawszy się od świtu. Może i panny jakie łaskawszym okiem spojrzałyby na nas. A w międzyczasie w opłotki my byśmy tylko smyk! i po łyczku żeby na jeszcze bardziej biegłych w piśmie wyglądaliśmy. I nazad na szutrówkę epatować oczytaniem niepospolitym. W kieszeniach więcej piersióweczek mogli by my mieć żeby za często do Maciaszczyka nie ganiać, ani przedwcześnie demonstrancji wykształcenia nie zaprzestawać.

Ale teraz pomyślał ja, że może wy, koszelewiaki moje ulubione, poczytać chcielibyście. Trzy knigi to ja na kompost wrzucił, bo przegnite na ament byli one, ale z pięć w dobrym stanie zostało się. Wy by mogliście tej, jak jej tam, skarbnicy wiedzy posmakować, czort. Znaczy się poczytać, a nie śliwowincji z piersiówki popić, bo one nie powycinane jeszcze są. Tak ja i spisał dla was z okładek, co tam we środku w tych książkach stoi. Podumajcie. Gdyby kto chciał z oną Kalliope poobcować, zastuka niech do mnie w okieneczko. Tylko oddajcie potem, bo pomieszczenie dla piersiówki ja zrobić zamiaruję. Nu, to będzie tak:

Kazimierz Parzynoga,
Grząski pąs gąski,
wyd. Plus Jeden 1982

Opowieść o mężczyźnie w jesionce w kratkę, który w jesieni życia wspomina dom lat dziecięcych. Powraca myślami na prowansalską wieś aby dokonać rozrachunku z gęsią, którą u progu dorosłości spotkał w ogrodzie. Gęś nie odpowiedziała na powitanie, więc ją zjadł, ale nie dodał tymianku. Ten tymianek, czy też raczej jego brak, był motorem napędzającym koło niefortunnych wydarzeń w życiu mężczyzny, z wbijaniem na pal i łaskotaniem łasicą włącznie. Starzec postanawia zjeść gęś jeszcze raz. Jedzie do domu rodzinnego ciężarówką pełną tymianku.

Kunigunda Gżmot,
Lech, Rus i PZMot,
wyd. Guma do Bereta 2001

Gdy w podmiejskim Greenfrogg pojawia się Piotr Zenon Mot, wszystko się zmienia. Społeczność polskich i rosyjskich imigrantów, ogarnięta niepojętym szałem, stara się pozbyć przybysza, który pożera ich dzieci. Te nieobliczalne zachowania Słowian wywołują uzasadnione głosy oburzenia i oskarżenia o brak tolerancji ze strony przyjacielsko nastawionych amerykańskich mieszkańców miasteczka. Wybucha konflikt. Ogromne macki, dwadzieścia trzy żołądki i dezintegrator P. Z. Mota będą wystawione na próbę. Czy poleje się posoka? Kto wygra: tolerancja, czy odrażająca ksenofobia?

John Pwot,
My taylor is rich,
wyd. Yessir 1970

Nikt się nie spodziewa napadu bandy krawców męskich. Tak też było z Jackiem Bloomonem, statecznym dostawcą pokostu. Wpadłszy w tarapaty, gubi się w otaczającym świecie i przeistacza się w podstępnego i bezlitosnego bankiera. Zostaje milionerem aby szyć sobie coraz to nowe surduty ze szkarłatnego non-ironu.

Karolina Zmłyna,
Zawsze mogę,
wyd. HJSK&T 1966

Pamiętnik chorwackiej podróżniczki, zdobywczyni Korony Niderlandów, wielkiej miłośniczki parapetów z gliny. Toczona w konwencji modernistycznej powieści-jeziora gawęda przywodzi na myśl najlepsze chwile pamiętnikarstwa islandzkiego drugiej połowy trzeciej dekady XX w. Lektura dla tych, którzy cenią takie małe kapelusiki w grochy.

Jirzi Kovaska,
O bernardynie, dwóch sklepach, młynie i stacji benzynowej z domem rozpusty,
wyd. Knedliczek 1992

Bajeczki dla dzieci z morałem i trzema dnami, a właściwie denkami. Zdenkami tak naprawdę. Zdenki to trzy siostry, których hulaszczy tryb życia doprowadza do szewskiej pasji młynarza. Towarzyszy im wyuzdany pies Benek, obrazowymi przypowieściami wprowadzający je w ekstazę i dorosłe życie. Do książki dołączony jest pejcz z gumoleum, który może być używany także do odganiania much.

3 komentarze:

  1. Bardzo interesujące książki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nu, ma się rozumieć! Kiepskich ja by z osinobusu bibliotecznego nie podwędzał. Tak po prawdzie, to brałem te, co były najbliżej drzwi, bo kierowca, psiajucha, czujny był.

    Znaczy się jak będzie, odłożyć jedną dla Grażyny celem uskutecznienia lektury? Tylko żeby kartek nie używała do obwijania jajek jak będzie do Paździerzownicy na targ jechać! Bo mi obwoluta na piersiówkę nie wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Książki u mnie w poszanowaniu, zawijać jajek nie będę!Kiedyś zawijałam jajka w stare gazety, jak woziłam z domu do akademika. Ale to dawno było...

    OdpowiedzUsuń