
Siedział ja w chałupie na przypiecku i gapił się bez okno na naszą koszelewską krainę. Samoświadomość ja kształtował. Jedna letniczka z Warszawy tak dla mnie kazała robić. Jakoś pod wieczór to było. Słonko napaździerzało po gałach, jak by powiedział ten, no, poeta. O widzicie, moiście wy, z pamięcią jeszcze nie najgorzej, Bogu dziękować. No i jakoś tak bez przypadek o transden... srancen... a nu jego, coś musi bimbru ja dawno nie pił, język skołowaciał. O wyższej rangi sprawach ja zadumał się, tak miało być. Że to słonko, ja sobie tak rozmyślałem, to jak wielki pąk kosmicznej chryzantemy jest, który nabrzmiewa, pała żądzą, lśni i gotów eksplodować nieokiełznanym wulkanem bezbrzeżnej miłości...
A, psia mać w dupę kopana, coś mnie zaszkodzić musiało. Szuwaśko ostrzegał, że te innostranne wymysły ludzi psują. Nie poje człek słoniny z ogórcem, to głupoty gadać zaczyna. Ale ja nie o tym.
Jak patrzyłem na to słonko, obleczone peniuarem magicznej poświaty... wrrrróćć! no więc kiedy ja tak czas wytrancałem czekający aż kaszanka w piecu dojdzie, to tak sobie pomyślałem, że się dla mnie widzi, że to słonko jest. A to, nie przymierzając, wybuchi jądrowe być mogą. Puch, i bez stolicy my, wygnańcy na własnej ziemi. Albo i gorzej jeszcze: jutro zrania samego Pałąk przyleci, że koniec świata, bo u Maciaszczyka za chałupą pierdutło i samogonki więcej nie będzie, i że wczoraj to jakby niebo się paliło, jak się ta samogonka jarała. Ja widział gwiazdę wieczornę, a tam największe nieszczęście się działo, jakie naszą wioskę naszło odpokąd utopił się stryj kościelnego Koszelewskiego, wiecie, ten, który za komuny sznurek do snopowiązałek nam szmuglował z pegieeru. Ot, człowiek widzi jedno, a dzieje się drugie.
Albo i jedzenie. Jesz kaszankę, patrzysz, widzisz: kaszanka. Ale fotkie wykonasz, i zaraz klopsa końskiego jak nic przed oczami masz. To jak to tak, takie pyszności, a tu klops koński? Dwa razy patrzysz, i co inne widzisz. Ale jak klopsa prawdziwnego na drodze zobaczysz, to nie pomyślisz: kaszanka - nawet jak Smienkę zza pazuchy wyciągniesz i uwiecznienia dokonasz.
Tak ja tę samoświadomość w sobie potęgował wyglądając na naszą koszelewską domenę, aż mnie z pieca zapach doszedł - znak, że kiszka doszła i kolacja gotowa. Na talerz wyłożywszy, do jedzenia się zabrać się chciałem.
A idźcie wy z tymi miastowymi wynalazkami! Zaodraz mnie przed oczami stanęło to kształtowanie, co ja je przed chwilą odbyłem. Skoczyłem do piwniczki po cebulę i garnek ze smalcem. Szybko nasmażyłem całą patelnię, aż zapach wiercił w nosie. Obłożyłem ja cebulą tego klop... kaszankę znaczy się, i oj, lepiej od razu.
I tak oto wydało się, z jakiej przyczyny do kaszanki dużą ilość cebuli zwyczajowo podaje się: przez miastowe wymysły, ot co.
Jadłeś, nie klikaj