piątek, 13 listopada 2009

Kradnięte nie utucza. No to nakradłem i będę chuść

Przedwczoraj było święto narodowe z racji odzyskania niepodległości. Uczciło się, nie powiem. Przegonili myśmy z Radziulisem Czesławem Ruskich handlujących  na targu w Paździerzownicy, ponakłuwaliśmy oponki faszystowskim letnikom; umęczyliśmy się jakbyśmy gęsi po gumnie ganiali. Pod wieczór siedziałem na przypiecku, łupałem orzechy i dumałem o obiedzie, że coś dobrego to bym. Końcepty, psia juszka, do łba nie przychodziły. A nie, źle gadam. Przychodzić to nawet przychodziły, ale wszystkie zaczynały się od „weźniesz litra maciaszczykowej śliwowincji...”. Samodzielnie nic nie wymyśliłem, czyli a więc co, ukraść mus. W internacie od metra fajowych receptur widziałem. Łapy aż świerzbiły aby partyzancką działalność uskutecznić.

Mówią, że o animowość w sieci dbać trzeba. Na strychu walały się stare onuce, tatowe jeszcze z wojska one mogły być. Wyciąłem ja w nich dziury na oczy i na nos coby cośkolwiek widzieć, no i - ma się rozumieć - ażeby nie zadusić się podczas prześpiegów, i obwiązałem doobkoła głowy. Pokręciłem dymamkiem w rowerku żeby elektryczności narobić, wkluczyłem komputerka i dawaj śpiegować. Olaboga, ludzie to w dobrobycie żyją, chaliera. Takie delikatesy na blogach pokazują, że mówię wam, zapultanie i zawroty umysłowe. Zaglądacie wy czasem na te blogi o gotowaniu, sowizdrzałki filuterne?

Rach-ciach rozglądnąłem się, nawybierałem, zrobiłem zasadzkę połączoną z manewrami oskrzydlającymi, a trzeba wam wiedzieć, że w akcjach dywersacyjnych nie mam sobie równych (do gieesu w dzień dostawy dobrego taniego wina na ten przykład podkradam się jak mało kto; nawet gumiak nie skrzypnie). Potem przy mojej nowiuśkiej kucheneczce gazowej dokończyłem dzieła. Proste w robieniu to było jedzenie, a smaku miało w sobie jak trzy obiady na raz.

Najsamwpierw posilałem się pachnącą zapiekanką z mięsem i kartochlami. Cuda wianki, palcy oblizywać i pomrukiwać. No a jak ja już tej zapiekanki pojadłem, to się deseru zachciało się, czort. Zajrzałem pod „A”, zajrzałem pod „B”, a tam takie fajne ciasteczka: proste, owsianne. Roboty z nimi tyle, co nic więc, myślę, nawet ja uradzę. Co tu gadać, pierwsza partia wyszła niespecjalnie, bo eksperymentatorowałem trochu i dziwaczne z deczka dla mnie wyszły te ciasteczka, ale z blachy na blachę technika wypieku u mnie wzrastała. Jak tak dalej pójdzie to w końcu może chleb jaki upiokę?

Myślałem, że ta pierwsza partia całkiem na zmarnowanie pójdzie, bo ani to do gęby włożyć, ani użyć dla odstraszania jenotów od zagonów z ochrą. Szczęśliwie trup cyrkowy do Gliniewic wczoraj zjechał. Jego dyrektor (może się dla was śmieszne wydawać, że trup dyrektora posiada - i ja także nie czaję nic, ale na mieście tak gadali, to musi tak jest), no więc ten trup... wrrróćć! ten dyrektor zobaczył moje wypieki kiedy Baciuka ja nimi w popłoch wprowadzałem na rynku, i zapragnął ich. Okazało się, że pójdą do Galerii Figur Niemożliwych w Karkonoszach. Ten dyrektor nalegał, że zapłacić chce, a z racji tego, że ja życzliwie do ludzi nastawiony jestem, pokazałem dla niego drogę do Maciaszczyka i dogadaliśmy się. Bez to ja do was nic tu wczoraj nie pisałem, bo Maciaszczyk landrynkówki z szałwią napędził, sołtys Szuwaśko poczęstunku nie odmówił, a tych ciastek sprzedałem nie tak znowu mało.

Kochanieńkie, prawda to, nakradłem. Może napiszę o tym biograficzne wspomnienia. „Byłem hakierem. Spowiedź wiejskiego konesra szczypioru”. No, tytuł mam, to dalej pójdzie. Póki co, poczytajcie co mnie z tej akcji przywłaszczeniowej wyszło. Teraz wszystko w jednym wpisie umieszczam, bo startuję w Konkursie Na Najdłuższe Blogowe Przynudzanie Wioskowe, ale też dlatego żebyście nie musieli klikać i klikać. Za dni kilka jak wy już do końca dojdziecie, rozrzucę to na trzy wpisy żebym sam w przyszłości łatwiej odnaleźć mógł te receptury, bo niekiepskie one są, jejbohu, i będę ja do nich jak nic wracać.

Placek pasterza gwizdnięty Cudom i Wiankom













Dobrze mi się wydawało, że to będzie jedzenie do pojedzenia. Nie jakieś tam francuskopieskowe figle-migle, z którymi nie wiadomo: jeść, czy gapić się. Mięso w pysznym towarzystwie warzyw i pomidorów przykryte czapą ziemniaczanego puree.

Składniki:
0,5 kg mielonego mięsa drobiowego, wołowego lub mieszanego,
3 plasterki wędzonego boczku, 
8 ziemniaków,
3 łyżki masła, 
3 cebule,
1 łodyga selera naciowego,
2-3 marchewki,
mała puszka koncentratu pomidorowego,
2 łyżeczki musztardy francuskiej,
0,5 l bulionu,
pęczek pietruszki,
3 ząbki czosnku, 
sól, pieprz, zioła prowansalskie, gałka muszkatołowa.

Ziemniaki gotujemy i przeciskamy przez praskę. Dodajemy 2 łyżki masła, sól, pieprz, musztardę i gałkę muszkatołową.

Mięso z drobno pokrojonym boczkiem smażymy na brązowo na oliwie i dorzucamy warzywa: kostkowaną cebulę i selera, startą na jarzynowej tarce marchew. Kiedy wszystko ładnie podduszone, wkładamy koncentrat pomidorowy, wlewamy bulion i powoli dusimy aż płyn prawie całkowicie odparuje i wytworzy się wspaniały gęsty sosek. Dorzucamy posiekany czosnek i przyprawy. Ja dodałem jeszcze kmin rzymski, bo lubię. Tak sobie teraz myślę, że niegłupio by było dać do tego trochę czerwonej albo czarnej fasoli, albo - o! - oliwek. Przyjdzie pokombinować.

Mięso układamy w naczyniu żaroodpornym, uklepujemy, przykrywamy masą ziemniaczaną, którą też uklepujemy i malujemy widelcem zbereźne wzory. Na wierzchu układamy zestrugane masło i do piekarnika aż wierzch ślicznie się zarumieni. Podajemy z dowolną surówką. Ja jadłem z pomidorem i cebulą (z oliwą oczywiście), a następnie z kapustą kiszoną. Bossko.

Ciasteczka owsiane od Beaty podwędzane
















Zawaniało świętami, oj. Ach, jakie pachnące ciasteczka! A jakie proste! Mógłbym napisać „zmieszaj wszystko razem i upiecz” i by było dobrze. Są tak uroczo chrupiące, że się je je nawet jak się już podje - żeby jeszcze to chrupanie słyszeć. Takie chrupanie powinni nagrywać i puszczać dla klientów ekslunzywnych butików żeby więcej futer kupywali czy tam kaszmirowych kufajek.

Składniki:  
20 dkg masła,
0,5 szklanki cukru pudru,
0,25 szklanki ciemnego brązowego cukru,
1 jajko,
1 szklanka mąki,
2,5 szklanki płatków owsianych,
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego,
0,75 łyżeczki proszku do pie,
0,5 łyżeczki sody oczyszczonej,
1/2 łyżeczki soli.

Masło ucieramy na puchato. Dorzucamy po trochu cukier puder i ucieramy dalej (dałem 3/4 szklanki, ale jak na mój gust wyszło za słodko). Dodajemy brązowy cukier i obserwujemy jak wszystko nam ładnie brązowieje. Dodajemy jajko, cały czas miksując. Jak się wszystko połączy, wyłączamy Maszynę Do Kręcenia Ciasta Na Ciasteczka Owsiane, dorzucamy resztę składników i mieszamy. Im dłużej, tym płatki będą drobniejsze. Ja chyba kręciłem trochę za długo, bo się rozmiędliły. Pewnie gdybym dorzucił je pod koniec, byłyby lepiej wyczuwalne.

Aha, od siebie dodałem łyżeczkę imbiru i pół łyżeczki kardamonu, ale przy tak wspaniałym i intensywnym aromacie ciastek to było za mało. Następnym razem dam dwie łyżeczki imbiru i z łyżeczkę albo pół cynamonu.

Formujemy kulki wielkości niedużego orzecha włoskiego i rozpłaszczamy przy pomocy łyżki. Ja użyłem drewnianej płaskiej łyżki i lekkuchno smarowałem łyżkę i deskę oliwą żeby nie przywierało. No i tyle. Układamy na blasze zostawiając kilkucentymetrowe odstępy (rosną, łobuzy). 15 minut w 180 stopniach. Początkowo są miękkie, ale po kilku minutach wchodzą w stan wspaniałej permanentnej obezwładniającej chrupkości.

Dla porządku dodam, że przepis znalazłem u Beaty, z kolei ona - u Dorotki, która zaś... No i właśnie po to są kulinarne blogi.


Epilog. Każdy minimum trzytomowy epopej ma mieć epiloga, bo czytelnik po miesiącu lektury zapomina, od czego się zaczęło. Ciętej konklunzji nie będzie. Cięte konklunzje, podobnie jak ich siostry ryposty, powinny być króciusieńkie, a nie rozbuchane ponad miarę megalomańskimi, nieokiełznanymi, grafomańskimi zapędami autora.

Chciałbym podziękować właścicielkom oszabrowanych blogów, czyli CudomWiankom i Beacie za te smaki i zapachy, co je miałem w chacie. Jak kto chce dostać ślinotoku i zjeść z wrażenia własny język, niechaj tam do nich zajrzy i porozgląda się.

Nu, bywajcie. Kto do końca tej pisaniny dotarł, ten chyba się nudzi - niech do mnie wpadnie, płotek naprawić trzeba, khekhe.

14 komentarzy:

  1. Oj, doczytałam do końca te epopeję z epilogiem... Przyznam, że na ten placek pasterski to i ja się czaję... A ciasteczka podobne moja Córa robi, mnie się nie chce bawić w drobiazgi - o, na dużą blachę ciasto wyłożyć i do piekarnika- to coś dla mnie...
    A do naprawienia płotku, to może Ci syna podeślę, bo dziś się coś obija i dojada marcinkowe rogale :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też sobie cosik ukradnę, a co! Nie będę gorsza! ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. My sowizdrzałki filuterne zaglądamy, ale my tylko na Twój blogspot. Kradniemy pomysły jak mało kto i mam przekazać że ta marynata do schabu z 23.09.09 co się dobę musiało pieścić to rewelacyja wyszła i już :-)))

    Dzięki

    OdpowiedzUsuń
  4. Grażynko, to nie będzie konieczne. Z płotkiem poradzę. Z dobrego serca chciałem zajęcie zaproponować żeby nie nudzić się, czytając dłużyzny. Ale jeśli syn ma ochotę, to zapraszam. A w jakim wieku, bo nie wiem, ile kupić? :)

    Zemfi, i słusznie. Ludziska już prawie wszystko wymyślili, to na jaką chorobę samemu podążać drogą błędów i wypaczeń.

    Marku Komarku, nie może to być, mam monopola? Cie choróbsko, myślałem, że tylko Maciaszczyk ma... Ha! Ha! No, kiedy schab smakował to z jednej strony dobrze bardzo, a z drugiej to zasadniczo taki był plan, czy nie tak, panie, tego ten?

    OdpowiedzUsuń
  5. No, proszę! Śliczne Ci wyszły! jakie równiutkie!
    Bardzo mi się podoba ten pomysł z dodaniem korzennych przypraw, następnym razem też tak zrobię
    Wesoło i poetycko tu ostatnio u Ciebie Aż miło zaglądać
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Antoni, syn niestety już od roku pełnoletni... A i zjeść lubi dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Beato, z wzajemnością. A równiutkie są te cztery na pierwszym planie. Reszta to kandydaci do Muzeum Figur Niemożliwych. :) Żartuję, tylko pierwsza partia była dziwaczna, bo próbowałem dziwnych metod formowania. Ach, nie wpadłem na to żeby wałkować cieniutki wałeczek i zwijać w spiralę. Po napuchnięciu podczas pieczenia mogłaby wyjść ciekawa faktura.

    Grażyno, no właśnie wyczytałem u Ciebie, że syn ma kilkanaście lat, ale nie byłem pewien, czy posterunkowy Guzik nie naczepi się z tymi ustawami o wychowaniu w okrutnej abstynencji. A jak tak, to dawaj go tu, pomoc dla mnie przyda się jak nie wiem i co! No sam rady nie dam i koniec kropka. :D

    OdpowiedzUsuń
  8. jakiez pysznosci sie jadalo z okazji swieta narodowego :) :) ten placek kusi,oj kusi....
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. hahahaha! oj gdyby tylko to byla prawda, z tym, ze kradzione nie tluczy ;-) pozdrwam i ciesze sie, ze smakowalo!

    OdpowiedzUsuń
  10. Brak mi tu jednej rzeczy. Twojego zdjęcia w tych powycinanych onucach, w blasku światełka z dynama jak szabrujesz w internecie. Wyobraźnia musi mi wystarczyć (na szczęście jeszcze działa). Sowizdrzałka filuterna pozdrawia.

    OdpowiedzUsuń
  11. "Najsamwpierw" brzmi bosko!
    chlebek na bank by ci się udał, toć takie cuda w tej swej kuchni pitrasisz, to co chleba nie upieczesz? no ja cię proszę!

    OdpowiedzUsuń
  12. Gosiu, no bo święto to święto i nie ma rady, świętować mus - zwłaszcza, że to nie jakieś tam lipne walentynki (jakby ta Tierieszkowa taka ważna była), tylko takie nasze niepospolite. Ot co.

    Cudawianki, a mnie się zdaje, że od tego obiadu nie utyłem wcale a wcale. Jutro będę sprawdzał tę teorię, bom znoweś nakradł.

    Lo, to blog niby-że-troszkę-kulinarny, a nie turpistyczny thrillerowaty Salon Osobliwości czy inny kasting do "Ring XII"! A poza tym, Obcego nie widziałaś?

    Aga, podoba się dla Ciebie? To fajowo, bo to taki trochę mój neologizm, a przynajmniej wcześniej nie słyszałem z "w". Jakie cuda, Aga? Toż kradzione wszystko!

    OdpowiedzUsuń
  13. Antoni ja i drakulę widziałam, ale chcę dołączyć do kolecji osobliwości Czypraka w masce z onucy. I to dynamo mnie rozrzewniło.

    OdpowiedzUsuń